Przyjrzyjmy się, jakie zwyczaje panowały w polskiej tradycyjnej kulturze ludowej w tym szczególnym okresie.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Kultura Wsi” nr 19 (4) 2022 wyd. przez Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi.
Stali czytelnicy „Kultury Wsi” są obeznani ze znaczeniem poszczególnych, zawartych w tytule niniejszego artykułu pojęć, nowym spieszę wyjaśnić, że zwyczaj to sposób zachowania powtarzany w określonych sytuacjach, przyjęty w zbiorowości przez wszystkich lub większość jej członków, utrwalony w świadomości społecznej. Głównie związany z życiem codziennym, ale różne zwyczaje towarzyszą także świętom i uroczystościom. Nie ma siły normatywnej w odróżnieniu od obyczaju, odstępstwo od niego jest źle widziane, ale nie powoduje reperkusji ze strony społeczności.
Upraszczając – zachowanie zwyczajów jest w dobrym tonie, ale nie jest niezbędną koniecznością, np. zwyczaj podawania ręki na powitanie jest w dobrym tonie, ale nie jest niezbędny, np. jeśli poznajemy zupełnie nową osobę. W rzeczywistości „popandemicznej”, zwyczaj ten już uległ zmianie. Wraz z kolejnymi falami zachorowań witano się z zachowaniem tzw. dystansu społecznego, co miało wpływ na relacje międzyludzkie i niewykluczone, że taka praktyka pozostanie z nami już na zawsze. Zmiany kulturowe mogą zachodzić w reakcji na czynniki zewnętrzne, takie jak choroby i uwidaczniają się między innymi poprzez zanik lub modyfikację zwyczajów. Podział na zwyczaje i obyczaje staje się coraz bardziej nieostry. Uzależnione jest to od pochodzenia, regionu, grupy społecznej i wyznania. Kultura oraz tradycja zmieniają się, a zmiany obyczajowe są tego najjaskrawszym dowodem. Omawiane przeze mnie przykłady uzupełnię o niezbędne informacje dotyczące ich dawnego i współczesnego statusu.
Pojęcie tradycyjnej kultury ludowej jest jednym z kluczowych dla etnologów zajmujących się etnografią Polski. Rozumiana jest jako stan w procesie historycznych zmian zachodzących na polskiej wsi na przełomie XIX i XX wieku, sięgający 1945 roku. W tym czasie kultura ludowa, rozumiana jako sposób życia mieszkańców wsi, cechowała się swoistym ujednoliceniem, tradycyjnością, oparciem w silnej wspólnotowości lokalnej, podtrzymywanej przekazem międzypokoleniowym, brakiem indywidualności, wariantowością lokalną oraz prostotą form wynikającą z niechęci do nowinek. To także czas, gdy zwyczaje opierały się na wierzeniach o charakterze magicznym, wymagającym zrytualizowanych sposobów działania. To właśnie z tradycyjnej kultury ludowej dzisiaj czerpiemy inspiracje dla kultywowania lub odtwarzania tego, co uważamy za „rdzennie polskie”. Użycie przeze mnie cudzysłowu jest działaniem celowym, w niniejszym artykule przedstawione zostanie rzeczywiste pochodzenie zwyczajów okresu Bożego Narodzenia. Skupię się na tych o najszerszym zasięgu, znanych na terenie całego kraju.
Nazwa Boże Narodzenie jest nazwą liturgiczną. W języku staropolskim mówiono o Godach, Godniach lub Godnych Świętach. A słowa God używano w znaczeniu roku, święta i uczty. Nazwa ta utrzymywała się na szlacheckich dworach do końca XVIII wieku, a w wiejskich chałupach do początku XX wieku, na określenie czasu od 25 grudnia do 1 stycznia lub nawet do święta Trzech Króli, czyli 6 stycznia. Słowo Godnie wywodzi się od godzenia służby. 25 grudnia wygasały bowiem umowy między pracownikami najemnymi a pracodawcami. Wznawiano je 26 grudnia na następny rok. Dla Uczczenia tego dnia na wsi powstrzymywano się od wszelkich prac gospodarskich i domowych – nie wolno było sprzątać, zamiatać, rąbać drewna, przynosić wody ze studni, gotować czy rozpalać dużego ognia. Podawano przygotowane w przeddzień rano potrawy. Wierzono także, że nie wolno było przeglądać się w lustrze, czesać i rozplatać warkoczy, kłaść się w ciągu dnia, aby nie ściągnąć na siebie choroby i żeby w polu „nie pokładło się” zboże. Poza najbliższą rodziną nie odwiedzano i nie goszczono w domach, aby nie musieć pracować. Wyżej wymienione zwyczaje i wierzenia nadawały temu świętu zupełnie innego niż dzisiaj charakteru. Odmawianie gościny jest nawet zupełną odwrotnością dzisiejszego zwyczaju. Jest on w pewnym zakresie wynikiem udogodnień, jakie nastąpiły w życiu codziennym na przestrzeni wieku. Goszczenie nie wymaga już od gospodarzy tak dużych nakładów pracy. Oprócz powyższych istniały liczne zwyczaje, z których wiele funkcjonuje do dziś.
Drzewko świąteczne, zwane powszechnie choinką, będące dekoracją wyłącznie w okresie Godów, wywodzi się z Niemiec. Tam zwyczaj dekorowania drzewka iglastego (świerku lub jodły), ustawionego w domu na podłodze lub stole, znany był już w XV wieku. W Polsce choinka pojawiła się na przełomie XVIII i XIX wieku w domach ewangelików osiadłych na ziemiach polskich oraz mieszczan pochodzenia niemieckiego. W drugiej połowie XIX wieku zwyczaj ten przejęli polscy mieszczanie i inteligencja, następnie rozpowszechnił się na dworach szlachty i ziemian. Wśród chłopów ten zwyczaj pojawił się najpóźniej, bo dopiero na przełomie XIX/XX wieku na Pomorzu, Śląsku, Warmii i Mazurach. W innych częściach Polski dopiero w połowie XX wieku. Chłopi w południowych regionach naszego kraju kultywowali zwyczaj Podłaźnika lub Podłaźniczki. Jest to czubek świerka, gałąź jodły lub plecione koło przyozdobione gałązkami drzewek iglastych. Wieszano go nad stołem wigilijnym i przyozdabiano jabłkami, orzechami, opłatkami, ozdobami z lnu a później także kolorowego papieru. Zwyczaj ten znany był w całej południowej Polsce: na Podhalu, Pogórzu, w Krakowskim, a także na wyżynie lubelskiej. Podłaźnik ścinano w Wigilię rano i przynoszono do domu – kto pierwszy we wsi przyniósł go do domu, temu pierwszemu wzejdzie zboże w przyszłym roku. Aby nie stracił swej mocy, wieszano go w ciszy i skupieniu. Czasami było to kilka gałęzi rozmieszczonych wzdłuż sosrębu chałupy. Podłaźniki miały chronić przed złem – czyli chorobami i urokami. Zapewniać dobrobyt i zgodę, a pannom na wydaniu powodzenie u kawalerów. Jeżeli młodzieniec zerwał jabłko z Podłaźnika, a panna nie protestowała, to był to znak, że się zgadza. Cząstki Podłaźnika były ważnym składnikiem wielu rytuałów, np. odczyniania uroków. Bacznie obserwowano go przez całe Gody. Jeśli szybko marniał, oznaczało to kłopoty, jeśli długo był zielony, a jabłka i orzechy się nie psuły, to był to dobry znak na cały przyszły rok. Ozdoby świąteczne likwidowano pod koniec Godów, czyli albo 1 albo 6 stycznia.
Dzielenie się opłatkiem, a właściwie łamanie opłatka przed rozpoczęciem wieczerzy wigilijnej, to kolejny zwyczaj początkowo szlachecki, który z czasem przyjął się we wszystkich warstwach społecznych. W połączeniu ze składaniem życzeń pomyślności, pokoju i przebaczenia, jest zwyczajem wywodzącym się ze starochrześcijańskiego rozdawania chlebów ofiarnych. Ma za zadanie umocnić więzi pomiędzy domownikami, symbolizując jedność podczas wieczerzy. Poświęcony opłatek białego koloru był i po dziś dzień jest przeznaczony dla ludzi. Niezwykłym zwyczajem obecnym na polskiej wsi jest dzielenie się opłatkiem ze zwierzętami. Niepoświęcony i kolorowy był zarówno symbolem przyjaźni, jak i wdzięczności za pomoc w pracy oraz poświęcenie dla rodziny gospodarza. Kolory opłatków różniły się regionalnie. Przypisywano im również różne znaczenia. Nie ma jednego wspólnego dla całej polskiej wsi wzorca w tym zakresie, np. zwyczajowo kolorowi czerwonemu przypisywano moc odpędzania uroków, więc opłatek w tym kolorze miał za zadanie ochronę przez „złym spojrzeniem”. Zwyczaj ten zanikał wraz z uprzemysłowieniem hodowli, ale dziś znowu zyskuje na popularności wśród „zwierzolubów” traktujących swoich pupili jak prawdziwych członków rodziny. Dawniej dzielenie się opłatkiem było powszechnym obyczajem. Dziś wraz z sekularyzacją oraz przekształcaniem się świąt z religijnych w rodzinne stał się bardziej zwyczajem świadczącym o głębokim przywiązaniu do tradycji. Jako obyczaj traktowany jest w rodzinach złożonych w większości z osób wierzących.
Przygotowanie wieczerzy wigilijnej i dobór potraw są odzwierciedleniem domowych zwyczajów świątecznych. Idealny stół wigilijny nigdy nie istniał, bo ilość regionalnych i lokalnych zwyczajów z nim związanych jest trudna do opisania, zwłaszcza że zmieniała się w czasie. Próba prześledzenia tego zjawiska znacznie przekracza możliwości jednego artykułu, są jednak pewne potrawy, które dziś rozpoznajemy jako kanon smaków tego dnia. Kontrowersyjna jest już sama zwyczajowa ilość potraw. Popularny jest zwyczaj, aby było ich 12. Główne interpretacje są dwie – każda na miesiąc w roku lub każda na pamiątkę jednego z apostołów. Starym i bardzo powszechnym jest zwyczaj próbowania każdej z potraw na stole. Zgodnie z tradycją wieczerza powinna być postna. Na stole królują zatem potrawy mączne (pierogi, kluski, kasze), warzywne (kapusta, groch, barszcz) oraz ryby (karp, szczupak, śledź). Nieodłącznym dodatkiem smakowym są grzyby leśne, a także suszone owoce. Do tego zestawu dochodzą także potrawy na słodko (kutia, kluski z makiem) oraz desery (piernik miodowy, strucla makowa). Już samo powyższe zestawienie pokazuje, jak bardzo różnorodny czasoprzestrzennie jest to dobór, np. śledź powszechny był w domach kaszubskich, a na stołach całego kraju pojawił się na dobre dopiero w XX wieku. W tradycyjnej kulturze ludowej z wieczerzą i potrawami związane były liczne wierzenia mające zapewnić powodzenie w przyszłym roku. Sam dobór potraw miał opierać się na darach ziemi pochodzących z lasu, pola, ogrodu i wody, aby w ten sposób oddać jej cześć i zapewnić przychylność podczas plonów. Dzisiaj na stołach pojawiają się nowe smaki, nie mające wiele wspólnego z tradycyjnymi, a będące wyrazem współczesnych upodobań i indywidualnych diet.
Zwyczaj kolędowania jest powszechny po dziś dzień, choć nie wszyscy domownicy są równie skorzy do prezentowania swoich talentów wokalnych. Co ciekawe, słowo kolęda ma wiele znaczeń. Pochodzi od colendae, co w Rzymie oznaczało każdy pierwszy dzień miesiąca. Powszechne jest także użycie go dla określenia pieśni noworocznych, składających się z życzeń noworocznych, prośby o datek i podziękowania. W dawnej Polsce mianem tym określano dary noworoczne rozdawane dworzanom i czeladzi przez królów i możnych. Kolęda to także wizyty duszpasterskie księży od Nowego Roku do Wielkiego Postu. I wreszcie nazwa pieśni bożonarodzeniowych śpiewanych w gronie rodzinnym i w kościele od Wigilii aż do św. Trzech Króli, a dawniej także dłużej, do 2 lutego, czyli święta Matki Boskiej Gromnicznej. Początkowo były to bardzo podniosłe pieśni wychwalające narodziny Chrystusa. W XIX wieku do dostojnych kolęd dołączyły ludowe pastorałki, grane na skoczne wesołe melodie, opowiadające o wizycie pasterzy u małego Pana Jezusa. Z czasem również je zaczęto nazywać kolędami. Bardzo wcześnie, bo już w 1838 roku ks. Michał Marcin Mioduszewski spisał oraz wprowadził rozróżnienie na kolędy i pastorałki. Śpiewa się je nie tylko w domach. Powszechnym jest zwyczaj chodzenia po kolędzie, inaczej obchodów kolędniczych. Tradycyjnie było to obchodzenie domów przez dzieci i młodzież, głównie z biednych rodzin, a w miastach przez studentów. W zamian za powinszowanie i odśpiewanie kolęd otrzymywano pieniądze i przysmaki. Jest to zwyczaj znany w całej Europie, w Polsce rozpowszechniony w całym kraju już od średniowiecza. W dużych miastach zanikł, ale w mniejszych miejscowościach wciąż bywa praktykowany.
Związany z nim jest kolejny, silnie zakorzeniony w tradycyjnej kulturze ludowej. Kolędnicy na wsiach rzadko chodzili bez niczego. Przebierali się oraz wędrowali z dodatkową świąteczną atrakcją. Zwyczaj ten ma związek z rozwojem teatru ludowego na początku XX wieku, grupy kolędnicze różniły się przebraniami i w zależności do regionu wystawiały różne przedstawienia dla gospodarzy. Najczęściej z turoniem, kozą i innymi zwierzętami. Były też grupy kolędnicze, które chodziły z gwiazdą. Najpopularniejszym z tych zwyczajów było chodzenie z turoniem, czyli stworem z kłapiącą paszczą, który miał przypominać tura, gatunek dzikiego bydła europejskiego, większego od żubra, niestety doszczętnie wytępionego przez człowieka. Kolędnicy oprócz turonia przebrani byli za inne postacie, będące dla mieszkańców wsi znaczącymi obcymi – Dziadem, Cyganem, Cyganką, Żydem a całej gromadzie towarzyszyli muzykanci. Każda z postaci odgrywała swoją rolę podczas odwiedzin w gospodarstwie. Dziad odmawiał ostentacyjnie modlitwę różańcową i natarczywie potrząsał torbą na datki. Cyganka na siłę wróżyła gospodarzom. Cygan rozglądał się, co by tu „ukraść”, następnie pochwycone przedmioty gospodarzy próbował im odsprzedać. A Żyd, wmawiając gospodarzowi, jakim miłym, łagodnym i radosnym bydlątkiem jest turoń, próbował go sprzedać i targował się o jak najlepszą cenę. Turoń w tym czasie szalał po izbie, próbując brać dziewczęta na rogi, ganiając po kątach dzieci i siejąc zamieszanie. Gdy Żyd dogadywał z gospodarzem cenę, turoń padał na podłogę i udawał śmierć w wycieńczenia. Kolędnicy próbowali przywracać go do żywych dmuchaniem pod ogon i wymyślnymi czarami. Gdy to wszystko nie dawało rezultatu, nalewano mu do pyska wyproszoną od gospodarza wódkę. Wtedy ożywał kłapiąc głośno paszczą. Za ten występ kolędnicy otrzymywali bułki szczodrakowe inaczej szczodraki. Były to bułki z nadzieniem. Przepisów na nie jest co niemiara. Są w wersji „na słodko” i „na słono”. Zwyczaj ich wypiekania był bardzo powszechny. Do dziś pojawiają się w domach, nawet jeśli w danej miejscowości nie ma już kolędników. Oprócz szczodraków kolędnicy mogli liczyć na kiełbasę, a nawet pieniądze. Po otrzymaniu datków kolędnicy życzyli gospodarzom wszelkiej pomyślności w Nowym Roku i wędrowali dalej. Podobnie wyglądało chodzenie z kozą, czyli przebranym kolędnikiem oraz innymi postaciami zwierzęcymi. Koza wpuszczona do domu, głośno i nachalnie domagała się datków, aż wreszcie gospodarze dawali za wygraną i obdarowywali radosną kompanię.
Inaczej przebiegało chodzenie z gwiazdą. Gwiazdory lub gwiazdorzy nie wchodzili do domów. Stojąc na podwórzu, pod oknami śpiewali kolędy i kręcili zrobioną z listewek i przyozdobioną bibułą gwiazdą. Było to nawiązanie do gwiazdy betlejemskiej, która pojawiła się nad stajenką i za którą podążali Trzej Królowie (Mędrcy). Kolędnicy za swoje odwiedziny otrzymywali jedzenie i drobne pieniądze.
Kolędowanie połączone z chodzeniem – obchodami jest jednym z piękniejszych, a na pewno najbardziej widowiskowym zwyczajem polskiej wsi. Pamięć o nim jest wciąż żywa, choć sam zwyczaj nie jest już powszechny. Jego kultywowanie często łączy się z aktywną działalnością wspólnoty wiejskiej, skupionej wokół, np. Ochotniczej Straży Pożarnej. Unaocznia to, jak ważną kulturotwórczą rolę odgrywają takie instytucje, pomimo odmiennego przeznaczenia.
Ostatnim, niezwykle barwnym zwyczajem, o którym nie sposób nie wspomnieć, w dodatku o bardzo ciekawej historii, są jasełka. Nazwa wywodzi się ze staropolszczyzny, gdzie jasło oznacza żłób. Jasełka to przedstawienia opowiadające historię Świętej Rodziny, połączone z adoracją Dzieciątka Jezus. Początkowo były one wystawiane w kościołach. Z czasem nabrały charakteru wesołych teatrów kukiełkowych, które nawiązywały do aktualnych wydarzeń, opowiadając historię Bożego Narodzenia. W 1836 roku biskup poznański Teodor Czartoryski zakazał wystawiania ich w kościołach, aby nie zakłócały porządku nabożeństw. Zezwolił jedynie na nieruchome wizerunki, dając tym samym początek znanym do dziś szopkom kościelnym. Ruchome, wesołe jasełka przeniosły się poza kościoły i stały elementem obchodów kolędniczych – chodzenia z szopką. Obnośna szopka miała postać skrzynki, ucharakteryzowanej na budowlę sakralną, będącą scenografią dla jasełkowego teatrzyku kukiełkowego. Skład kukiełek w szopce bardzo się zmieniał, początkowo kukiełki przedstawiały tylko Świętą Rodzinę i pastuszków. Później dołączyli do niej królowie, ważni dla wsi rzemieślnicy, mniejszości etniczne, górale i krakowiacy, postaci fantastyczne – Baba Jaga klecąca masło, demony czy dziad – pielgrzym. Chodzenie z szopką to rodzaj zabawy w teatr. Z niej wyewoluowały Herody, czyli przedstawienia o Bożym Narodzeniu, gdzie przekaz biblijny wymieszany był z lokalnym folklorem. Pozostając amatorskimi przedstawieniami, wyróżniały się na tle innych zwyczajowych obchodów kolędniczych największym kunsztem, zaangażowaniem oraz wyraźnym scenariuszem i tradycyjnymi dialogami. Fabuła opierała się na „rzezi niewiniątek” zarządzonej przez złego króla Heroda po tym, jak dotarła do niego wiadomość o narodzeniu prawdziwego Króla Żydowskiego. Dokładny przebieg miał liczne lokalne warianty. Stałe były sceny: przekazania wiadomości, wydania rozkazu, protestów otoczenia króla, przyniesienia głowy królewskiego synka, ścięcia Heroda przez Śmierć, zabrania duszy króla do piekła oraz finał w wykonaniu grabarza, którego przesłanie pouczało o równości wszystkich wobec śmierci. Herody były najkosztowniejszym przedstawieniem kolędniczym. Wymagały kostiumów, rekwizytów oraz niemałych zdolności aktorskich. Dzisiaj odtwarzane są przez zespoły regionalne na potrzeby imprez folklorystycznych. Pojawiają się także jako atrakcja spotkań wigilijnych. Przez wiele lat wystawiane były przez studentów I roku etnologii Uniwersytetu Warszawskiego dla swoich kolegów i pracowników Instytutu podczas spotkania świątecznego.
Zwyczaje i tradycja zmieniają się. Wiele dzisiejszych uznajemy za bardzo stare, gdy w rzeczywistości takimi nie są. Uwielbiany zwyczaj podarków świątecznych jest jednym z najmłodszych. Nie było go w tradycyjnej kulturze ludowej. Nie ma niczego złego w zmienności, o ile nie zatraca się różnorodność. W niej ukryte jest piękno i kolory otaczającego nas świata. Nie bójmy się zarówno przywracać dawne zwyczaje, jak i modyfikować je, nadając im współczesne formy. W taki sposób rodzą się nowe tradycje i tworzy się współczesna kultura. W zabieganej, dążącej do unifikacji „globalnej wiosce” tradycyjna kultura ludowa to źródło przepisów na wyjątkowość. Korzystajmy z niej. Wesołych Świąt!
Jacek Żukowski
Ilustracja wyróżniająca: Jola Richter-Magnuszewska