Rozmowa ze Zdzisławem Bziukiewiczem, właścicielem Muzeum Kurpiowskiego w Wachu

Niedaleko Ostrołęki, znajduje się miejsce niezwykłe, pełne skarbów przeszłości i fascynujących historii. Powstało dzięki pasji i determinacji państwa Laury i Zdzisława Bziukiewiczów, którzy zgromadzili w tym miejscu tysiące eksponatów dokumentujących codziennie życie na Kurpiach. Najstarsze z nich pochodzą z XVIII wieku, najnowsze z lat 70. XX wieku.

Sytuacja wywołana przez pandemię, zamknięcie, brak zwiedzających spowodowały, że właściciele mają poważny problem z utrzymaniem muzeum. Rozmawiamy z panem Zdzisławem Bziukiewiczem o jego początkach, działaniach i obecnej sytuacji.

 

Jak to się zaczęło?

Ja zawsze, od najmłodszych lat, kochałem się w historii. Przy okazji byłem też takim zbieraczem. I z tego zrodziło się muzeum. Już wcześniej robiliśmy z żoną różne lekcje dla szkół, chcieliśmy przygotować salę. Mieliśmy stodołę, która nie była już stodołą. To gospodarstwo odziedziczyłem po rodzicach, wprowadziliśmy się do niego z żoną po ślubie. Pomyślałem, że jedno klepisko albo jeden zasiek zrobię tak na ludowo. Zacząłem wyciągać te rzeczy, które zbierałem i okazało się, że stodoła za mała!

 

Fot. Jacek Żukowski

Na początku były to rodzinne pamiątki?

Nie. Rodzice akurat mieli odwrotny charakter niż ja, u nich nic nie mogło leżeć jak było niepotrzebne. Dlatego takich pamiątek domowych mamy mało. To ja „polowałem” na rzeczy, kupowałem albo dostawałem od kogoś. Otworzyliśmy się na zewnątrz 11 lat temu, 1 kwietnia. Data była przypadkowa. Chciałem zrobić otwarcie latem, ale wrzuciłem u siebie na stronę informację (kurpie.com.pl), że coś takiego będę robił. Przeczytał to dziennikarz z PAP-u i rozpowszechnił. Potem zobaczyłem w różnych mediach, papierowych i internetowych, że 1 kwietnia jest otwarcie, ponieważ z PAP-u korzystają inni dziennikarze. Nie było jakiegoś uroczystego otwarcia tylko tyle, że było to już udostępniane zwiedzającym.

 

Muzeum się rozrastało, stało się znane. Ktoś, kto miał coś do sprzedania, to się zgłaszał. Na początku bardzo mało osób oddawało rzeczy za darmo. Sądzili, że zarobią sprzedając je muzeum. Jak się otwieraliśmy, miałem około półtora tysiąca eksponatów. A w tej chwili jest, tych materialnych, tak koło 12 000. W rejestrze jest 11 000 eksponatów i około 1000 czeka na konserwację. Ponieważ robię to wszystko sam, nie udaje mi się tak od razu wpisać wszystkiego do rejestru, bo muzeum jest oficjalne, ma rejestr eksponatów.
Oprócz tego mam parę tysięcy zdjęć dokumentów, literaturę. Buszuję w Internecie, bo tu na miejscu trudno znaleźć książki o Kurpiach, więcej ukazywało się poza Kurpiami. Tego też jest parę tysięcy, tylko jeszcze nie w rejestrze. Nawet sam dokładnie nie wiem, ile tego jest.

 

To zamiłowanie do Kurpi, to z domu?

Ja zawsze, z małymi przerwami, mieszkałem na Kurpiach. Jestem twórcą ludowym, zajmuję się obróbką bursztynu, tak jak moi rodzice. Od najmłodszych lat miałem do czynienia z folklorem kurpiowskim, rękodziełem. Bywałem na różnych spotkaniach, wyjazdach i też się tym „zaraziłem”. W połączeniu z moją miłością do historii, dało to taki efekt. Cieszę się, że żona też się „zaraziła” tą pasją, trudno jest zrobić coś samemu, kiedy jest się w związku. Żona pochodzi z Suwałk. Przyjechała na wieś z miasta i odnalazła się w tych warunkach. Ma takiego męża wariata, co kasę wydaje na różne rzeczy!

 

Jak duże jest teraz muzeum?

Teren muzeum, z miejscem rekreacyjnym, miejscem na ognisko, wiatami, to jest około 2 ha. Część rzeczy stoi też pod gołym niebem. To jest wielkość takiego normalnego skansenu. Zbiory są dosyć duże. Gdyby to było publiczne muzeum, nie prywatne, to by tu pracowało gdzieś od 20 do 30 osób. A tu jesteśmy tylko my. Czasami kogoś do takiej pomocy fizycznej, przy ciężkich rzeczach, wynajmuję.

 

Jak by teraz wyglądało życie w Muzeum Kurpiowskim, gdyby nie było pandemii?

Najprawdopodobniej szykowałbym teraz następne pomieszczenia. Mam zamiar jeszcze oborę przysposobić na galerię świętych obrazów i krzyży domowych, których też mam sporo. Krzyże przydrożne stoją na naszym podwórku. I to by było dość duże pomieszczenie. Nie zrobię tego z powodu braku pieniędzy. Wszystko, co na muzeum zarabiamy, inwestujemy w muzeum. Mamy około 20 tematów lekcji, warsztatów, zajęć. W tym roku zostały one odwołane.

 

Kto najczęściej przyjeżdża na te zajęcia i skąd?

Głównym odbiorcą jest Warszawa i okolice, trudno powiedzieć, gdzie ta Warszawa się teraz kończy. Warszawa, Płock, Lublin, Łódź, głównie stamtąd przyjeżdżają szkoły. A dorośli to i ze Śląska, i dość często z Kaszub i Poznania. Jeśli chodzi o grupy zorganizowane, prawie wszystkie są przyjezdne. Miejscowi jeżdżą do kina, do Warszawy. Dzieci z miasta więcej wiedzą o tej byłej wsi, niż dzieci ze wsi. Bo wieś już nie jest tą wsią, którą była 20, 30 lat temu. To się zmieniło, bardziej kojarzy się z sypialniami ludzi pracujących, niż z rolnictwem.

 

Fot. Jacek Żukowski

Co najbardziej ciekawi odwiedzających w Muzeum?

Pierwszym zaskoczeniem jest wielkość tych zbiorów. Ludzie myślą, że jak muzeum jest prywatne, to będzie to jeden pokoik, czy jedna chałupka i przysłowiowe dwa garnki. Bo jest dużo takich punktów muzealnych. Dlatego u nas wielkość, ogrom tego, robi wrażenie. Na przykład jest jakiś przedmiot i tego rodzaju przedmiotów mamy sto, każdy inny, bo to nie były fabryczne rzeczy. Każdy kowal coś od siebie dodał. Po drugie, z tego co widzę, duże wrażenie robi nasze oprowadzanie, ten kontakt bezpośredni. Ja mam takich charakter, że muszę sprawdzić każdą rzecz, która mi wpadnie w ręce, dowiedzieć się jak to działało. Często ludzie potrzebują nawet takiej technicznej wiedzy. Mówię o danym przedmiocie wszystko, jak to funkcjonowało, co się tym robiło. Przy okazji przekazujemy bardzo dużo historii, dotyczącej danych zbiorów. Tak, to oprowadzanie i wielkość naszych zbiorów robią największe wrażenie.

 

Czy ma pan jakieś marzenie związane z muzeum?

Najbardziej mi potrzeba budynków, na ekspozycje, żeby te zbiory pokazać tak, jak w publicznych muzeach. U mnie wszystko jest, w miarę, uporządkowane tematycznie. Nie wszystko da się jednak tak uporządkować tematycznie, bo to samo mogło być używane w różnych zawodach. Żeby to dobrze pokazać i trochę rozluźnić, Stadion Narodowy to za mało! Potrzebuję bardzo wielu wiat. Ale my, prywatni właściciele muzeów, nie możemy liczyć na wsparcie.

 

Jak wygląda teraz sytuacja w czasie pandemii?

Przez pierwsze trzy miesiące byliśmy tak samo zamknięci jak wszyscy. W tym momencie nie ma w ogóle zainteresowanych warsztatami. Szkoły nie funkcjonują. Starsi ludzie się boją. A te dwie grupy, to nasi główni odbiorcy warsztatów. Wszystkie rezerwacje do końca roku kalendarzowego zostały odwołane. Kilka grup jeszcze przekłada, przekłada, ale prawdopodobnie nie zbiorą chętnych, bo im się musi opłacać transport. Od 1 czerwca otworzyliśmy się, na tyle, na ile nam restrykcje pozwoliły. Jak nam rząd nakazał: przy wejściu spirytus, maseczki. Ekspozycje są odgrodzone łańcuszkami, które musiałem kupić. Powiesiłem, prawie co 3 metry, tabliczki, żeby „zlikwidować macanie”. Bo człowiek ma taką naturę, że lubi macać. Oczywiście przypominamy o zachowaniu odległości. Mamy dość dużą powierzchnię, więc możemy naraz sporo gości przyjąć. I my oprowadzamy. W większości skansenów nie ma oprowadzania, tylko pozwala się, ledwo przez dziurkę, do chałup zaglądać. U nas, to główne muzealne pomieszczenie jest duże, więc nie ma problemu z powierzchnią dla gości. Reszta budynków to są wiaty. One są dosyć wąskie, ale jedna strona jest odsłonięta i wszystko widać. Tak, że my możemy spokojnie grupę 50 osób naraz oprowadzać, zachowując odstępy. Niestety, teraz nie ma grup. Są tylko rodziny, indywidualni turyści i to też bardzo mało. Jak zrobiło się ciepło, to wszyscy, po tym zamknięciu, poszli nad wodę. Ludzie myślą, że w skansenach teraz nie ma oprowadzania, że tylko będą mogli zajrzeć przez dziurkę do chałupy, a to ich zniechęca do odwiedzania. U nas jest inaczej. My cały czas oprowadzamy – tak jak poprzednio – i to jest jedna z atrakcji, podczas wizyty w naszym muzeum.

Dla muzeum głównym źródłem dochodu są warsztaty dla grup. Do nas normalnie wiele wycieczek przyjeżdżało. Zazwyczaj od razu na kilka warsztatów. Kiedy już przyjeżdżała grupa, na przykład z Warszawy, to na cały dzień, więc umawiali się na 5-6 warsztatów i jeszcze ognisko. A teraz wszyscy zrezygnowali. Największą popularnością wśród dzieci i młodzieży cieszą się warsztaty kopania bursztynów. Coś sami znajdują, mogą się legalnie pobrudzić. Teraz dzieci są chowane w sterylnych warunkach, a tutaj można pogrzebać w piachu, pobrudzić się. To jest frajda! Dla dzieci ciekawe są też warsztaty z zielarstwa. Zaczynamy od tego, że chodzimy po łąkach. Pokazujemy im, po czym depczą. Tłumaczymy co jest jakim ziołem, na co pomaga. Później robią zielnik. Widzą, że lekarstwa są pod naszymi nogami. Mamy też zajęcia fizyczne, trochę w gumofilcach po rowach, kłodach ganiają. Wiadomo, że dzieci kilku godzin nie usiedzą. Poza tym, nie ma sensu robić im takich lekcji podczas których się tylko siedzi, bo to mają w szkole. Mamy też stare gry i zabawy wiejskie, robienie na krosnach. Warsztatów jest naprawdę dużo. Dla starszych grup najciekawsze są takie o historii, gwarze. Być może mamy największy wybór warsztatów w kraju, tak wynikało z badań jednej fundacji.

 

Fot. Jacek Żukowski

Jest wiele programów wsparcia dla firm i osób prywatnych, czy któryś jest skierowany także do muzeów?

Żaden. Niestety, muzea prywatne nie znalazły się w programie „Kultura w sieci” (który objął artystów, także ludowych – przypisek red.). A w tej chwili jest więcej muzeów prywatnych niż publicznych. I tych drugich przybywa. Ja mówię tylko o tych rejestrowanych. Nie o takich, które składają się z jednej salki.

 

Czy możecie liczyć na pomoc samorządu?

Żadną. Samorząd ma swoje muzea, te placówki często patrzą na nas jak na konkurencję. A to jest błąd, bo kiedy na przykład turysta przyjeżdża na Kurpie, to on nie ma jak zająć całego dnia, bo jest za mało różnych, ciekawych miejsc. Im więcej by ich było, tym lepiej.

 


Jakiego rodzaju pomocy byście państwo oczekiwali w związku z sytuacją wynikającą z pandemii?

Teraz powstał zespół do tworzenia ustawy o muzeach, w którym nie ma reprezentantów środowiska muzealników prywatnych. Chcielibyśmy w nim uczestniczyć. Na zachodzie Europy muzealnictwo prywatne jest traktowane na tych samych zasadach, bo kultura tam istnieje dzięki prywatnym zbiorom. U nas, jeszcze przed wojną, były również głównie prywatne zbiory.

 

Z powodu sytuacji finansowej Muzeum, wywołanej przez pandemię koronawirusa, Państwo Bziukiewiczowie zmuszeni byli założyć zbiórkę na stronie pomagam.pl:
https://pomagam.pl/muzeumkurpiowskie

 

Rozmawiała Agata Biłas-Chwazik
Fot. wyróżniająca: Zdzisław Bziukiewicz

 

Podstrony

Powiązane aktualności

2023 © Copyright Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi
Created by Openform