W zgłoszeniu do naszej akcji „Aktywiści wiejscy” o naszej nowej bohaterce napisano tak: „pięknie haftuje, potrafi wykonać frywolitkę, koronkę. Pod jej zgrabnymi, sprytnymi paluszkami zakwitają kwiaty z bibuły, ludowe wycinanki cieszą oko. Prowadzi warsztaty z dziećmi i zaprasza je do świata sztuki ludowej, a dla wiejskiej społeczności jest niczym łącznik pomiędzy pokoleniem, które odeszło, a tymi którzy dziś piszą historię”.
Robi Pani bardzo wiele rzeczy i realizuje się w wielu dziedzinach sztuki i rzemiosła ludowego. Skąd u młodej osoby takie zainteresowania?
W dużej mierze jest to zasługa rodziców i dziadków. Wyniosłam to z domu, latami tym nasiąkałam. Z dzieciństwa pamiętam czas spędzany z babcią – ona często zajmowała się różnym rękodziełem. Obserwowałam ją i od niej uczyłam się np. robić na drutach, a nawet motać wełnę. Moja mama z kolei może mniej się tym zajmowała w praktyce, brakowało jej czasu na takie zajęcia, ale także zawsze była zafascynowana sztuką ludową i starymi tradycjami. Również mojego ojca interesowała historia i zwyczaje przodków. Rodzice gromadzili sztukę ludową i różne przedmioty wykorzystywane dawniej na wsiach. W domu był nawet jeden pokój urządzony starymi meblami i różnymi przedmiotami z kolekcji. Także w szkole miałam szczęście trafić na starszych nauczycieli, którzy np. na zajęciach plastycznych czy technicznych często nawiązywali do tych starszych tradycji – robiliśmy więc kwiaty z bibuły, wycinanki, łańcuchy. To się ciągle gdzieś przewijało i mnie otaczało, od najmłodszych lat i zostało ze mną na zawsze.
Haftuje Pani, robi koronki, kwiaty z bibuły, pająki, pisanki. Co jest Pani najbliższe i od czego wszystko się zaczęło?
Jak wspominałam kwiaty z bibuły i łańcuchy robiłam jako dziecko. Potem chyba było szydełkowanie, choć do tego podchodziłam kilka razy bo nie wychodziło mi tak, jak bym chciała. Jeśli chodzi natomiast o pisanki to często obserwowałam jak inni to robią. Byłam tym zafascynowana, ale długo sama nie próbowałam. W końcu się odważyłam i teraz robię je regularnie. W zasadzie po każdej nowej umiejętności odkrywałam kolejną i nabierałam pewności siebie i odwagi, aby to robić i to pokazywać. Najpóźniej chyba doszły wyroby ze słomy. Robię kwiaty, pszczółki, aniołki ze słomy i wiele jeszcze innych rzeczy, ale z tym jeszcze nie wychodzę do ludzi, to na razie zostawiam dla siebie.
Pani znakiem charakterystycznym jest strój ludowy, który zakłada Pani prowadząc warsztaty, biorąc udział w kiermaszach, jarmarkach, konkursach. Pani strój jest nie tylko do pokazywania, ale naprawdę żyje.
To prawda, ten strój jest mi bardzo bliski. Spódnica była długo w naszej rodzinie i od niej wszystko się zaczęło. Trochę ją odnowiłam, poprawiłam, przerobiłam tak, aby pasowała na mnie i łatwiej było ją nosić .Mam też starą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie zapaskę. W moim regionie ze stroju zachował się głównie tzw. wełniak, czyli spódnica, natomiast zrekonstruowanie typowej koszuli nie było już takie proste. W stroju pojawiłam się po raz pierwszy na ogólnopolskim zjeździe KGW w Licheniu i on tam cieszył się naprawdę ogromnym zainteresowaniem. Nie spodziewałam się, że zostanie aż tak dobrze przyjęty i zauważony. Przez większy czas głównie stałam, obracałam się i pozowałam do zdjęć (śmiech).
Na tym się nie skończyło – strój przyczynił się do powstania całej kolekcji ubrań inspirowanych ludowością.
Mój strój bardzo się spodobał pani projektant Zuzannie Misiarczyk – Zarajczyk. Stał się pewną inspiracją do kolekcji „150 lat gospodyń”. Były to dość nowoczesne stroje, ale w bardzo widoczny sposób opierające się na strojach ludowych, w tym moim. Poza tym zostałam zaproszona do współtworzenia kolekcji – moja rola polegała na wyhaftowaniu regionalnych wzorów na żakietach. Była to bardzo przyjemna współpraca, a pokaz odbił się naprawdę szerokim echem, więc mam ogromną satysfakcję, że mogłam w tym brać udział.
Mówi Pani o haftowaniu motywów ludowych jakby to było bardzo proste zadanie, a przecież samo dotarcie do tych często zapomnianych wzorów było nie lada wyzwaniem. Poświęciła Pani na to dużo czasu i na pewno przyczyniła się do przywrócenia pewnych elementów kultury regionu brzezińskiego.
To prawda, wymagało to pracy, ale jak się ma pasję i się robi to, co człowieka naprawdę interesuję to ten czas i wysiłek jest nieistotny. Jak już wspominałam, miałam spódnicę do stroju ludowego, ale trudniej było z koszulą. Zarówno damską, jak i męską. Koszula była szyta od nowa i chciałam sama wyhaftować na niej tradycyjne motywy, najpierw jednak musiałam się na ten temat podszkolić, odnaleźć je. Było to trudne bo region brzeziński i jego tradycje są właściwie w zaniku. Poza tym często jest mylony z regionem piotrkowskim, a strój kojarzony jest ze strojem łowickim albo opoczyńskim. Oczywiście nie jest to nic dziwnego, często tak się dzieje w regionach sąsiadujących ze sobą. U nas też było to wymieszane i zależało mi na odsianiu tego co naprawdę brzezińskie, żeby to przywrócić. Mam za sobą wiele wycieczek do muzeów czy bibliotek. Wiele rozmawiałam ze starszymi ludźmi, wypytywałam kogo się da. Namawiałam, aby ludzie dzielili się swoimi wspomnieniami albo materiałami czy zdjęciami, które mieli gdzieś na strychach. Konsultowałam się także z etnografami. Dziś już mogę powiedzieć, że coś wiem na ten temat, doszłam do czegoś, na czym mogę się oprzeć. Jest to dla mnie bardzo ważne bo przez swoje działania staram się promować nasz region. Dlatego też przeważnie, gdy biorę udział w jakimś wydarzeniu jestem w tym stroju. On jest najlepszą promocją regionu – kolorowy, przyciąga uwagę. Zależało mi, aby wszystkie jego elementy były prawdziwe i zgodne z tradycją. Tkanin sama nie tkam, ale jeżeli chodzi o resztę – kolorystykę czy wzornictwo staram się odtworzyć to jak najwierniej.
Nazywają Panią łącznikiem między pokoleniami – nie tylko przywraca Pani to co zostało prawie zapomniane, ale także przekazuje dalej pałeczkę w tej sztafecie prowadząc liczne warsztaty dla dzieci i młodzieży.
To jest moja pasja i rzeczywiście bardzo mi zależy na tym żeby to przekazać dalej, młodym pokoleniom. Z niektórymi rzeczami już ja miałam problem, żeby dotrzeć do źródeł, wiele rzeczy wymiera gdy nie ma osób, które by tę wiedzę przekazały. Moim celem jest więc nie tylko robić coś dla siebie, ale bardzo się cieszę, gdy uda mi się uratować jakąś cząstkę tej tradycji i przekazać dalej, może nawet zarazić kogoś swoimi zainteresowaniami. Prowadzę głównie zajęcia dla dzieci i młodzieży. Od seniorów oczekuję bardziej, żeby to oni przekazywali mi wszelkie informacje o tym co pamiętają i co mogę wykorzystać, staje się więc faktycznym pośrednikiem między pokoleniami.
Młodzi interesują się folkiem i dawnymi zwyczajami?
Z wielką satysfakcją mogę powiedzieć, że jest spore zainteresowanie zarówno wśród dzieci jak i ich rodziców. Gdy biorę udział w jarmarkach, rodzice czasem podchodzą z dziećmi do stoiska, próbują coś im opowiadać. Być może w nich też to wzbudza jakieś wspomnienia, może widzieli takie rzeczy gdzieś u babci czy prababci na wsi. Często na różne wydarzenia jeździ ze mną siostrzenica i siostrzeniec. Też mają stroje ludowe i ich obecność i wygląd także przyciąga młodych ludzi. Bardzo często prowadzę warsztaty w szkołach i często jestem zapraszana kilkukrotnie bo same dzieci o to proszą. Może sukces polega na tym, że ja nie tylko pokazuję, ale dzieci same wykonują te przedmioty. Muszą się z tym zapoznać nie jedynie w teorii jako obserwatorzy, ale w praktyce, a to już budzi pewne zaangażowanie. Czasem pomagam dzieciom z trudniejszymi elementami, ale nie robię wszystkiego za dziecko sama. Staram się też przy okazji opowiadać o starych zwyczajach, choć nie zawsze to się udaje ze względu na czas. Ale wierzę, że ziarno zostaje zasiane – moda na folk jest coraz większa i to co ludowe przestaje mieć negatywne skojarzenia. Cieszę się, że choć trochę mogę się do tego przyczynić.
Pasja stała się więc sposobem na życie?
To jest dla mnie relaks, odpoczynek, sposób na spędzanie wolnego czasu i źródło wielkiej przyjemności. W domu przez cały rok wisi ludowy pająk, przed każdymi świętami robię pisanki, światy z opłatka. Dużo jeżdżę – uczę innych, dzielę się wiedzą. W czasie pandemii niestety nie ma tych możliwości. Były próby prowadzenia warsztatów online, ale to się nie sprawdza tak jak trzeba. Przy normalnym spotkaniu mogę podejść, podpowiedzieć, poprawić coś. Przy nauce rękodzieła online nie ma takiej możliwości, kursanci więc szybciej się zniechęcają. Bardzo się cieszę, że są widoki na przyszłość, że może znów to będzie możliwe. Niestety tylko z takiej działalności trudno byłoby się utrzymać. Co prawda widzę, że rośnie moda na folk, ale nie jest to jeszcze rozwinięte aż do tego stopnia. Zwłaszcza, że te ręcznie wykonane przedmioty za pomocą starych technik zawsze będą droższe niż takie wykonane maszynowo. Łączę to więc z pracą zawodową, ale może dzięki temu wciąż robię to dlatego, że chcę, nie z przymusu i bardziej mi się chce. Mam więcej zapału i jest większa szansa, że ten zapał komuś się udziela. Na to liczę bo stare regionalne tradycje i sztuka ludowa są warte tego, aby o nich mówić i się nimi dzielić.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.