Choć znamy ich z innej działalności, to wszyscy wywodzili się z ziemiaństwa. Ich ojcowie i dziadowie parali się tym, co stanowiło istotę tej warstwy społecznej – uprawą ziemi i produkcją rolną. Nie byłoby tej listy także bez wartości, które ci rodzice i dziadkowie im wpajali.
O historii ziemiaństwa polskiego opowiada Maciej Rydel, Wiceprezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego.
Rafał Karpiński: O ziemianach słyszeliśmy wszyscy. Ale często jest to wiedza pobieżna i niepełna. Zacznijmy od samego początku: jak w naszej historii pojawili się ziemianie?
Maciej Rydel: Pojęcie ziemian, o którym dzisiaj mówimy, to jest pojęcie dziewiętnastowieczne. Natomiast dawniej jako ziemian określano wszystkich właścicieli ziemskich. Dzisiaj mówimy o ziemianach jako o tych, którzy byli właścicielami większej własności ziemskiej. Umownie powyżej pięćdziesięciu hektarów, ale faktycznie więcej. Średnia powierzchnia majątków ziemskich w okresie międzywojennym to było około czterystu hektarów. Powiedzmy, że do ziemian można zaliczyć wszystkich właścicieli ziemskich posiadających od pięćdziesięciu hektarów wzwyż. O znaczeniu ziemian jako producentów rolnych wytwarzających nie tylko na własne potrzeby, czyli na sprzedaż, możemy mówić od końca XV wieku, czyli końca średniowiecza. Zbiega się to także z zakończeniem dotychczasowej głównej działalności tej warstwy społecznej, czyli walki zbrojnej. Późniejsi ziemianie wywodzą się bowiem z rycerstwa. Rycerze w zamian za zasługi dla króla (w wojnach i obronie kraju) otrzymywali od władcy jako wynagrodzenie nadania ziemskie. Obok łupów wojennych, było to ich podstawowe wynagrodzenie za wojaczkę. W drugiej połowie XVII wieku (po potopie szwedzkim) rozpoczął się okres wielkiej produkcji zboża na eksport.
RK: To odwołując się do sienkiewiczowskiego „Potopu”, mamy tam zarysowane dwie postaci: pana Wołodyjowskiego, który jest jeszcze rycerzem i Rzędziana w Wąsoszy, który jest już ziemianinem. Na kartach tej książki pojawia się także nieco pejoratywne określenie właściciela ziemskiego, który produkuje dla zysku, jako „grykosieja”.
MR: Również Skrzetuski, po wszystkich bojach osiada na ziemi, a pan Zagłoba dziadkuje jego synom. Mamy tu więc ewolucję od rycerza do szlachcica. Szlachcicem był ten, który miał, jak ja to mówię papiery, czyli herb i nadania szlachectwa od króla lub od sejmu. Miał też przywileje: prawo posiadania ziemi, wyboru posłów i króla, obsadzania urzędów kościelnych i świeckich, prawo nienaruszalności majątku, nietykalności osobistej, prawo dziedziczenia, noszenia broni i posiadania herbu oraz wiele innych. Ale do praw należały także obowiązki: służby wojskowej i przywilej – jak to wówczas rozumiano – występowania w pierwszym szeregu.
RK: W polskiej tradycji rycerskiej pierwszy szereg zawsze tworzyli najznamienitsi i najsławniejsi rycerze jak Zawisza Czarny czy Mikołaj Powała z Taczewa. To oni przełamywali opór przeciwnika.
MR: Tak też było i później: podczas powstań narodowych i w czasie II wojny światowej to był obowiązek i zaszczyt.
RK: Czy można było zostać ziemianinem nie będąc szlachcicem i nie mając przodków „z papierami”? Czy jedyną drogą była ewolucja: rycerz, szlachcic, ziemianin?
MR: Sejm Wielki (koniec XVIII wieku) zniósł prawo posiadania ziemi wyłącznie przez szlachtę. Natomiast wcześniej szlachcicem można było zostać przez tzw. indygenat, czyli sytuację, gdy cudzoziemiec przyjeżdżający do Polski mógł być przyjęty do herbu przez już istniejące rody. Natomiast już w XIX wieku często zdarzało się wejście do szlachty poprzez ożenek. Osoby, które wzbogaciły się w inny sposób niż posiadanie ziemi, wżeniały się w rodziny szlacheckie i w ten sposób stawały się ziemianami. Po Sejmie Wielkim można było zostać ziemianinem bez papierów i korzeni. Także dzisiejsze pojęcie ziemianina nie oznacza tylko szlachcica czy arystokraty, choć popularnie wielu tak to rozumie.
Arystokracja w XIX wieku stanowiła jakieś pięć, sześć procent ogółu ziemian, a dziewięćdziesiąt pięć procent to byli średni i drobni posiadacze ziemscy. Do nich również zaliczała się tak zwana gołota, czyli zubożała szlachta, która miała tak mało ziemi, że albo sama na niej pracowała, jak zwykli chłopi, albo posiadała już tylko papiery i herb. Tu jest taka anegdotka zapisana przez Melchiora Wańkowicza jak to Wincenty Witos pojechał, już jako premier, na Kresy Rzeczypospolitej i tam spotkał takiego „gołego” szlachcica bez ziemi, który ze starej skrzyni wyciąga królewskie papiery nadania jako dowody swojego szlachectwa. Na to Witos pyta: „Panie, a po cóż panu te papirki?” A ten mu odpowiada: „Bo jak was chłopów w dupa bili to nas nie mogli!”. To taka słynna opowieść Wańkowicza o dumie i pysze szlacheckiej.
RK: Przejdźmy zatem do wieku XIX, kiedy to ziemianinem było się nie tylko „po mieczu i kądzieli” ale także z awansu ekonomicznego.
MR: Wiek XIX to jest bardzo ciekawy okres, bo mimo że państwo polskie nie istniało, to tereny dawnej Rzeczypospolitej stały gospodarczo całkiem nieźle. Z jednej strony szlachta-ziemiaństwo było gnębione przez zaborców, łącznie z rabunkiem, konfiskowaniem ziemi i emigracją po kolejnych powstaniach. Z drugiej strony funkcjonował cały szereg gospodarstw, które były zarządzane w sposób bardzo nowoczesny. Wyróżniała się tu szczególnie Wielkopolska. Także na Kresach, terenach dzisiejszej Ukrainy, gdzie były bardzo dobre ziemie, kwitła nie tylko produkcja, ale także przetwórstwo płodów rolnych.
Problemem polegał na tym, że większość polskich terenów była zapóźniona pod względem uprzemysłowienia w stosunku do Europy o jakieś sto lat. Podobnie było z przetwórstwem. Ziemianin produkował, ale rzadko przetwarzał. W tradycji szlacheckiej przetwórstwo nie było najważniejsze. Było na drugim planie, co w efekcie ekonomicznym było szkodliwe. Najważniejsza była produkcja rolna. Więcej zarabiali ci, którzy przetwarzali i eksportowali już gotowy produkt. Co prawda były młyny, gorzelnie i cukrownie, ale stanowczo za mało. Ciekawym na tym tle jest przykład najbogatszego – według niektórych badaczy – Polaka wszechczasów, Karola Jaroszyńskiego, z majątku Kuna na Ukrainie. Dziś postaci bardzo mało znanej. A szkoda. Miał on na Ukrainie pięćdziesiąt trzy cukrownie. Można powiedzieć, że cały cukier z Ukrainy był jego produkcji.
RK: Czyli przywiązanie do tradycji hamowało rozwój i rozkwit terenów polskich.
MR: Tak. W Europie tamtych czasów rozkwitł przemysł i nowoczesna gospodarka. Natomiast na terenach polskich było to zdecydowanie opóźnione.
RK: Ale ziemiaństwo to nie tylko rolnictwo…
MR: O tak. Ziemiaństwo stworzyło swoją kulturę będącą bardzo istotną częścią całej polskiej kultury. Po pierwsze ziemiaństwo w tym okresie było samą esencją naszej gospodarki i kultury. W XIX wieku ziemiaństwo wytworzyło swój kod kulturowy. Jest to przede wszystkim umiłowanie ziemi. Ale także poszanowanie własności, zainteresowanie kulturą wyższą, literaturą obcą, kulturami innych narodów. Także poszanowanie nazwiska, herbu, historii rodu, symboli jakim jest drzewo genealogiczne, ubiór, kontusz, pas kontuszowy, a w czasach wcześniejszych, bardzo polska tradycja portretów trumiennych.
RK: Jeżeli jesteśmy przy tradycji, to nie możemy nie wspomnieć tradycyjnej polskiej waleczności, która w tym okresie przejawiała się w powstaniach narodowych.
MR: Wszystkie powstania były oparte na ziemiaństwie (szlachcie). Walka z zaborcami była oparta na dworach i pałacach. Głównie na dworach. To tam była organizowana, zbrojona i dowodzona powstańcza armia. Dominowały dwa podejścia do walki narodowowyzwoleńczej. Pierwsze, powstańcze – realizowane przez te zrywy, a druga to praca organiczna. To ostatnie najlepiej rozwinęło się w Wielkopolsce. Czyli nie tyle walczmy z zaborcami zbrojnie, ile tworzymy taki poziom kultury, zamożności wsi, gospodarki, który spowoduje, że będziemy od nich mocniejsi. Tu symboliczną postacią jest Dezydery Chłapowski.
RK: A jak się zmienia polskie ziemiaństwo po klęsce powstania styczniowego. Co dzieje się w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku?
MR: Powstaje wiele inicjatyw w postaci towarzystw rolniczych, banków rolnych, towarzystw ubezpieczeń rolniczych. Rozwija się przetwórstwo. Zaczynamy trochę gonić Europę, wprowadzając nowoczesne sposoby organizacji produkcji. Ziemianie wychodzą także poza działalność rolniczą i angażują się w inne sfery gospodarki. Tu charakterystyczne jest to co się działo w Galicji, czyli inwestowanie w wydobycie ropy naftowej. Powstają spółki w Jaśle i Krośnie. Wspólnie z kapitałem nie-ziemiańskim tworzone są inicjatywy przemysłowe.
Należy też wspomnieć o nieco wcześniejszych inicjatywach związanych z kulturą i nauką. Tak mówiąc hasłowo: Ossoliński i Ossolineum, Instytut Agronomiczny w Marymoncie pod Warszawą Stanisława Staszica i Stanisława Potockiego, Instytut Politechniczny i Rolny Czartoryskich w Puławach. W Dublanach pod Lwowem. Leon Sapieha zakłada Wyższą Szkołę Rolniczą w 1858 roku, która stała się potem wydziałem rolniczym Politechniki Lwowskiej, August Cieszkowski w 1870 roku założył Wyższą Szkołę Rolniczą w Żabikowie koło Poznania, powstały szkoły wiejskie Aleksandra Świętochowskiego. Cały szereg takich inicjatyw pojawił się szczególnie po rabacji galicyjskiej z 1846 roku, kiedy to ziemiaństwo zorientowało się, że chłopi nie zaangażują sie w walkę o Polskę, że dopóki lud nie będzie jakoś wykształcony, dopóty nie zyska świadomości. Trzeba było zakładać szkoły i podnosić jego świadomość narodową. Chłopi pytani kim są odpowiadali najczęściej, że tutejsi. Zakładanie tych szkół było takim elementem narodowotwórczym. Także w ten sposób przejawiała się ta praca organiczna nad edukacją narodu. Widać to w, bliskim memu sercu, „Weselu” Wyspiańskiego (dramat powstał na kanwie wesela Lucjana Rydla – stryjecznego dziadka naszego rozmówcy – RK).
Ostatecznie w XIX wieku dwór szlachecki-ziemiański staje się ośrodkiem funkcjonowania wsi w aspekcie geograficznym, gospodarczym oraz kulturowym. Ta spuścizna jest łatwo zauważalna jeszcze i w naszych czasach. Jadąc samochodem przez Polskę i widząc kępkę drzew, jest duże prawdopodobieństwo, że widzimy miejsce, gdzie stał dwór.
Paradoksalnie, można powiedzieć, że Polska pod zaborami, jeśli chodzi o kulturę rolną, stała dość wysoko. Inną sprawą było to, czy zaborca pozwalał w pełni wykorzystać ten potencjał, także w zakresie ekonomicznym. Z jednej strony była Wielkopolska, gdzie był najwyższy poziom techniki rolnej, a z drugiej strony tysiące hektarów w jednych rękach na Wschodzie, które powodowały, że produkcja rolna prowadzona była na wielką skalę. Ale obok produkcji rolnej na uwagę zasługuje także hodowla koni, także arabskich, w której Polacy byli „potęgą”.
Aleksander Janasz (choć bez korzeni szlacheckich, ale wżeniony w ziemiaństwo) pod koniec XIX wieku założył w Danikowie laboratorium hodowli zbóż i tworzył odmiany, które do dzisiaj są podstawą upraw jak pszenżyto czy dańkowskie złote. To drugie zboże do dziś jest najlepszym na świecie surowcem do produkcji wysokogatunkowej wódki. Obecnie przejęte jest przez kapitał amerykański. A całą technologię opracował, już po wojnie, profesor Tadeusz Wolski, będący wnukiem Aleksandra Janasza.
RK: Wkraczamy w XX wiek przez I wojnę światową ku wolności. Jak w nowej sytuacji znalazło się ziemiaństwo?
MR: Z wojną wszyscy łączyli nadzieję na odzyskanie niepodległości i powstanie Polski. Lecz zaangażowanie w walkę o nową Polskę mogło być tylko w ramach armii zaborczych.
RK: Paradoksem było to, że Polacy o Polskę walczyli w trzech różnych armiach po dwóch przeciwnych stronach frontu…
MR: Plus to wszystko, co robił Piłsudski (z rodziny ziemiańskiej) i nie tylko on. Ale także, o czym warto pamiętać, możliwość odrodzenia się Polski, to zasługa ziemiaństwa za przechowanie w dworach kultury narodowej, poprzez kultywowanie tradycji i wychowanie oraz kształcenie dzieci. Dzięki temu w 1918 roku była gotowa, wykształcona warstwa społeczna, która mogła zbudować od podstaw nowe państwo. Znaczenie ziemiaństwa w tworzeniu państwa polskiego było zupełnie zasadnicze. Bardzo wielu członków pierwszego rządu, składu pierwszych sejmów wywodziło się z ziemiaństwa.
Jeszcze w czasie wojny, w 1916 roku powstało Towarzystwo Ziemiańskie (którego tradycje kontynuuje PTZ). Tworzy się Związek Ziemian podzielony na siedem okręgów: pomorski, wołyński, wielkopolski, krakowski, lwowski, kresowy i warszawski. W 1928 roku obie te organizacje liczyły około ośmiu tysięcy członków. Samych właścicieli ziemskich było w dwudziestoleciu około piętnastu tysięcy. Zadaniem tych organizacji było wspieranie ziemiaństwa na polu kształcenia, ubezpieczeń, pożyczek czy prowadzenia banków ziemskich. W latach 1919-1925 stworzono słynne wyższe kursy ziemiańskie Jerzego Turnaua, kształcące w zakresie nowoczesnych upraw. Jednak dwudziestolecie to nie był okres świetności ziemiaństwa. Wielki kryzys lat 1929-33 bardzo w nie uderzył. Ponadto reforma rolna z lat 1921-25 spowodowała podział wielkich majątków. Jeszcze w XIX wieku największy majątek należał do Zamoyskich – 190 tysięcy hektarów. Ponad sto tysięcy mieli Radziwiłłowie, Potoccy, Tyszkiewiczowie. Limit majątku po reformie to zaledwie 600-800 hektarów. Arystokraci próbowali się ratować rozpisując ziemię po rodzinie i krewnych. I tak, Zamoyskim z pierwotnych 190 tysięcy udało się zachować 60 tysięcy, z czego tylko 6 tysięcy to była ziemia rolna, a pozostałe tereny to lasy. Przeciętny majątek ziemski miał 400 hektarów, natomiast największe, pojedyncze miały po kilka tysięcy. Najwięcej majątków – około 80 procent – miało od 50 do 300 hektarów.
Jeśli chodzi o siedziby rodowe, to w okresie międzywojennym w granicach II Rzeczpospolitej, było około 20 000 dworów i pałaców. W tym 16 tysięcy to były dwory, a 4 tysiące pałace. Z tego 5 tysięcy na Kresach. Zdarzało się, że jeden właściciel miał kilka lub więcej siedzib. Warto dodać, że wiele siedzib i majątków pozostawało w rękach tej samej rodziny przez kilkanaście pokoleń.
Szeroko pojęta definicja ziemiaństwa, której jestem zwolennikiem, określa jej członków jako tych, którzy urodzili sie w rodzinie ziemiańskiej. W dwudziestoleciu do tego statusu, niezależnie od miejsca zamieszkania – w mieście czy na wsi, przynależało około jednego procenta ogółu ludności Polski, czyli 350 tysięcy ludzi: w tym właścicielem majątku było około 15 tysięcy. Licząc z rodzinami to około 100-120 tysięcy.
Z rodzinnej historii dodam, że mój pradziadek został na roli i był ziemianinem, a jego brat Lucjan Rydel poszedł do miasta i był rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego (ojciec Lucjana Rydla- poety). Według tego podejścia, to Lucjan Rydel (poeta) już nie był ziemianinem, bo urodził się w Krakowie, w rodzinie swego ojca, który stał się mieszczaninem.
Wracając do obrazu gospodarczego ziemian w okresie międzywojennym, to kryzys i reforma rolna spowodowała pogorszenie stanu materialnego wielu właścicieli, szczególnie tych drobniejszych i nie dysponujących nowoczesnymi technikami uprawy, przetwórstwa i przechowywania płodów rolnych. Szerzej, uderzało to także w gospodarkę całego kraju, bo nadal, mimo szybkiego rozwoju przemysłu, gospodarka Polski opierała się na rolnictwie.
RK: Powiedzmy zatem o znaczeniu ziemian w Polsce, czy też szerzej, na terenach polskich w pierwszej części XX wieku.
MR: Znaczenie ziemiaństwa w Polsce było tak duże, dlatego bo była to warstwa stosunkowo znacznie liczniejsza niż w Europie Zachodniej. Jeszcze w XIX wieku w Europie warstwę ziemiańską szacowano na około 3-4 procent społeczeństwa. Na terenach polskich było to 10 procent. I mimo, że w dwudziestoleciu międzywojennym ziemiaństwo stopniało do jednego procenta, to była to warstwa bardzo dobrze wykształcona, niejednokrotnie na zagranicznych uczelniach, i świadoma tego co dzieje się w Europie i na świecie. Poza tym, o ile ziemiaństwo średnie i drobniejsze było przywiązane do ziemi, polskości, tradycji, to arystokracja była bardziej kosmopolityczna, europejska, częstokroć skoligacona z rodami z Austrii, Niemiec, Francji, Włoch… Dlatego znaczenie ziemiaństwa w elitach II RP było tak duże.
RK: Nadeszła II woja światowa. Inna niż wszystkie poprzednie konflikty. Wojna totalna pod każdym względem. Szczególnie tu, na terenach polskich, była ona bardziej okrutna i bezwzględna niż w Europie Zachodniej.
MR: Wszyscy wrogowie Polski, kiedykolwiek to było, ale w czasie II wojny światowej było to szczególne widoczne, chcieli zniszczyć tę warstwę najbardziej świadomą, czyli warstwę ziemiańską. Zaraz po napaści na Polskę w 1939 roku, 1 września Niemcy, a 17 września Rosjanie, rozpoczęli eksterminację tej najświatlejszej części polskiego społeczeństwa: inteligencję, profesorów wyższych uczelni, wyższych urzędników, oficerów – wywodzących się najczęściej z ziemiaństwa. Połowa oficerów zamordowanych w Katyniu czy Charkowie to byli ziemianie. Pięciu z siedmiu prezesów regionalnych oddziałów Związku Ziemian zostało zamordowanych jeszcze we wrześniu przez Niemców. Prezes centrali Adolf Bniński został zamordowany w 1941 roku. Tylko dlatego, że liczono na jego współpracę. Niemcy podali mu do podpisania odezwę od narodu niemieckiego do narodu polskiego w sprawie wspólnej akcji przeciw Sowietom. Jako że odmówił, to go zamordowali. Dokładniej o tej i podobnych sprawach można przeczytać w książce „Lista strat ziemiaństwa polskiego w latach 1939 – 1945″ napisanej przez profesora Krzysztofa Jasiewicza. Profesor Jasiewicz zebrał dane o wszystkich ziemianach, którzy w tym okresie zginęli. Z tych badań wynika, że niemal po połowie wymordowali ich Niemcy i Rosjanie. O ile Rosjanie od razu albo zabijali, albo zsyłali na Syberię i niszczyli majątki, to Niemcy, byli bardziej praktyczni – część ziemian pozostawiali na ich włościach, aby produkowali żywność dla Rzeszy i jej Wermachtu.
ZWZ a potem AK było tworzone i zasilane głównie przez ziemiaństwo, lub elity z niej wyrosłe. Bardzo ważna rolę, często nieznaną współcześnie, odgrywała tajna organizacja polskich ziemian i przemysłowców „Uprawa / Tarcza”, która stanowiła zaplecze dla walki zbrojnej. Jej założycielami byli Karol Krzeczunowicz, Karol Tarnowski, płk Tadeusz Bór-Komorowski. Ponadto podziemie zbrojne opierało bardzo często swoją działalność o sieć dworów (podobnie jak w XIX wieku). „Uprawa i tarcza” nie tylko zaopatrywała AK, ale i zabezpieczała opiekę medyczną, organizowała wykup z więzień i obozów niemieckich. U mnie w rodzinie zachował się dokument: list od pana Wolskiego z małopolskiego oddziału „Uprawy / Tarczy” z prośbą o pomoc żywnościową i na tymże liście moja babcia ołówkiem zapisała ilości poszczególnych produktów do przekazania dla organizacji.
RK: Dziś rzadko się o tym mówi.
MR: O samej „Uprawie i Tarczy” ukazało się kilka publikacji, ale przeciętny Polak wie o niej bardzo niewiele albo zgoła nic.
RK: Koniec wojny dla polskich ziemian, niezależnie czy walczyli w szeregach AK czy polskich oddziałach na Zachodzie, nie przynosi słodyczy zwycięstwa. Podział Europy na strefy wpływów pomiędzy USA i ZSRS sprawił, że Polska znalazła się pod nową okupacją. W nowej rzeczywistości nie było miejsca dla klasy posiadającej, a rolę elity państwa zajęli ludzie wyznaczeni na Kremlu.
MR: Tu trzeba sobie wyobrazić tragedię ziemian: walczyli o Polskę i tej Polski się nie doczekali. W wielu przypadkach ci, którzy z Zachodu powrócili do kraju byli szykanowani, a często mordowani. Podobny los spotkał tych, którzy wojnę przetrwali w Polsce. Najbardziej znanym przykładem jest Witold Pilecki, który był ziemianinem i do 1939 roku gospodarował w Sukurczach na swojej ziemi.
Wracając do roku 1944, nie znoszę, gdy słyszę, że w Polsce przeprowadzono reformę rolną. Przecież Stalin, walcząc z tą najbardziej świadomą częścią społeczeństwa, rozkazał Bierutowi i członkom PKWN wydać dekret o odebraniu Polakom ich majątków. Nastąpiło to 6 września 1944 roku. Na dobrą sprawę był to dekret Stalina, a nie żadna reforma rolna. Prawdziwą reformę rolną, za odszkodowaniem, choć niedokończoną, przeprowadzono w dwudziestoleciu międzywojennym. A w 1944 roku chodziło o cele polityczne, to znaczy eliminację tych, którzy mogliby się przeciwstawić nowemu komunistycznemu ustrojowi w Polsce. Dekret PKWN o tak zwanej „reformie rolnej” został opracowany w Moskwie. Pierwszy był dekret o ziemi, później o lasach, aż wreszcie zawłaszczono wszystko: fabryki, zakłady przemysłowe, przetwórnie, apteki, papiery wartościowe, słowem cały majątek. Według moich wyliczeń w ten sposób ograbiono około dwóch milionów Polaków.
RK: Jak, po takim potraktowaniu przez nową władzę, zachowali się ziemianie? Wyemigrowali, czy może jakoś dostosowali się do nowych, bardzo niesprzyjających, warunków?
MR: Część jeszcze w czasie wojny albo wyjechała z armią, albo zdołała emigrować. Oni najczęściej już za granicą zostali. Niewielu z nich wróciło i jak już wspominaliśmy, byli szykanowani lub zamordowani. Z moich wyliczeń sprzed dziesięciu lat wynika, że za granicą mieszkało około 20 tysięcy potomków ziemian. I ta liczba naturalnym torem rzeczy się zmniejsza. Część z nich już nie żyje, a nie wszyscy potomkowie poczuwają się do swoich korzeni i ich nie kultywują.
Wedle ostatnich szacunków w Polsce mieszka około 40 tysięcy potomków ziemian. Przy czym jest to szacunek bardzo względny. Na przykład, ja jeszcze „zdążyłem” urodzić się w dworze w 1943 roku. Żyje grupa ludzi, starszych ode mnie, która urodziła się w dworze czy pałacu i oni oraz ci, którzy urodzili się po wojnie, są potomkami ziemian i są uwzględnieni w tych wyliczeniach.
Odpowiadając na pytanie, co ziemianie robili po wojnie – starali się zdobyć wykształcenie, co nie było takie proste. Wyrzuceni ze swoich siedzib znaleźli się przeważnie w miastach. Nie wolno im było mieszkać w powiecie lub w promieniu 30 kilometrów od dawnej posiadłości. Bardzo wiele osób trafiło do Krakowa lub Warszawy. Osobna sprawa jest z kresowianami. Tutaj Wrocław uchodzi za miejsce, do którego się przeprowadzili się lwowianie. Ale na przykład w Gdańsku, pojawiła się dość duża grupa „wilniuków”. Jeśli chodzi o profesje, to według moich obliczeń, największą grupę stanowią osoby wykonujące prace nauczycielskie: od szkoły podstawowej, po wykładowców uniwersyteckich. Wielu też było prawników i artystów. Uprawiali głównie inteligenckie zawody.
RK: Przyszedł rok 1989. Upadł komunizm i już nie strach było się przyznać, że przyszło się na świat „we dworze”.
MR: W 1989 roku zmienił się ustrój, a dekret Stalina nadal obowiązuje. I cały dramat polega na tym, że Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym do dzisiaj to „prawo” działa, a ustawy reprywatyzacyjnej nadal nie ma. Był projekt w roku 1998, ale został zawetowany przez Prezydenta. Ostatnio dostałem nowy projekt, stworzony przez Lewicę, w którym proponuje się „wyczyścić” sprawę reprywatyzacji w postaci odszkodowań w wysokości 10 procent wartości majątków z okresu ich przejmowania, czyli lat 1944-45. Mój kolega to policzył i wyszło mniej więcej złotówka za hektar. Tylko jeszcze nie wiadomo, czy chodzi o hektar ziemi rolnej, o którą ziemianie wbrew popularnym opiniom wcale się nie upominają, co jest zawarte w deklaracji Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego jeszcze z 1991 roku. Chodzi nam o zwrot dworu, pałacu i parku. I jeśli policzymy tę ziemię, czyli na przykład 5 hektarów parku, to ktoś dostanie 5 złotych. A na przykład na Litwie, może kulawą, ale reprywatyzację przeprowadzono. I jest taki przykład funkcjonującego majątku w Gaczanach, który wrócił do polskiego właściciela w 1991 roku w postaci 180 hektarów ziemi i dworu. Co prawda dwór był w fatalnym stanie, ale syn właściciela był w stanie go wyremontować i dzisiaj jest fenomenalnym przykładem kontynuowania tradycji ziemiańskiej.
RK: Kto odzyskał majątek w Gaczanach?
MR: Dwór i majątek odzyskał, nie żyjący już dziś, pan Antoni Rosen. Dzisiaj całością zawiaduje jego syn Piotr Rosen. Rosenowie w Gaczanach mieszkali od XVIII wieku, a pochodzą z Kurlandii czyli Inflant. Przed wojną nie była to Polska, tylko Litwa Kowieńska i dzięki temu Antoni Rosen odzyskał swój majątek. Gdy tam przyjechał w 1991 roku, to mu powiedziano, że owszem odzyskanie jest możliwe, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze trzeba znać język litewski, a po drugie mieć obywatelstwo Litwy. Należy dodać, że znajomość języka litewskiego wśród ziemian była wielką rzadkością, bo przed wojną zdecydowana większość dworów należała do Polaków i rzadko kto mówił po litewsku. A że pan Rosen z urzędnikami rozmawiał w tym języku, to pierwszy warunek spełniał. A jeśli chodzi o drugi warunek, to poprosił o przedstawienie dowodu na to, że obywatelstwo, które miał przed wojną, mu odebrano. Takiego dowodu nie znaleziono i po dwóch miesiącach zwrócono mu majątek.
RK: Miejmy nadzieję, że i w Polsce, mimo upływu tylu lat, doczekamy się, reprywatyzacji siedzib ziemiańskich z prawdziwego zdarzenia. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Rafał Karpiński
Fot. Maciej Rydel (zbiory własne)
Red. Joanna Szymańska-Radziewicz
Red. A.S.