Pasja twórcza – wywiad ze Zdzisławem Słoniną

Rozmowa ze Zdzisławem Słonina – laureatem II Biennale im. Antoniego Mazura Konkurs Rzeźby Babiogórskiej

Pan Zdzisław Słonina (zam. Świątniki Górne, powiat krakowski) jest laureatem bardzo licznych nagród i wyróżnień w konkursach rzeźby i malarstwa. Brał udział w wielu wystawach, zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych. Co jednak ciekawe: gdy spojrzeć na skrupulatnie przez niego prowadzoną dokumentację wszystkich tych osiągnięć, na pierwszy rzut oka widać, że chodzi o wydarzenia o charakterze przeważnie bardzo lokalnym. Gminne Ośrodki Kultury, Domy Ludowe, lokalne fundacje… To bardzo znamienne, bo prawdziwie imponujący dorobek pana Zdzisława doceniony został bardzo szeroko, lecz na pewnych peryferiach „góralsko-folklorystycznego” świata. Rzeczywiście, zarówno region z którego pan Zdzisław pochodzi, jak i ten, w którym mieszka – zdaje się pod względem zainteresowania folklorystycznego zapomniany i pominięty. Działalność pana Zdzisława, człowieka niezwykle skromnego i łagodnego, a przy tym, sądząc po jego dorobku, bardzo pracowitego (zwłaszcza zważywszy na jego równoległą pracę zawodową) odbywa się z dala od sławnych folklorystycznie regionów, takich jak na przykład Podhale, Kurpiowszczyzna, czy inne, gdzie nie brakuje instytucji i wsparcia dla ludowych twórców. Mam nadzieję, że zachęcę przy tym etnografów i pasjonatów „ludowizny” do eksplorowania regionów mniej standardowo kojarzonych ze sztuką i twórczością ludową – folklorystycznymi peryferiami.

 

Pan nie pochodzi ze Świątnik, prawda?

Tak, pochodzę z Bogdanówki koło Tokarni.

 

Tej Tokarni w świętokrzyskim, w której znajduje się skansen?

Nie, nie tej. Z Tokarni koło Pcimia, na południe od Krakowa, w Beskidzie Makowskim.

 

Proszę opowiedzieć coś o Pana dzieciństwie. Skąd pochodzi Pana pasja do twórczości?

Z początku, w szkole podstawowej, bardzo ładnie rysowałem. Ale nie myślałem wtedy jeszcze o rzeźbie. Mój tata był stolarzem, często obserwowałem jego pracę. Robił dla nas, dla mnie i rodzeństwa, takie koniki z drewna. Wyglądały jak żywe. Poza tym moim sąsiadem był Józef Słonina, rzeźbiarz, więc też podglądałem jego dzieła, jego pracę. Mówił nam, chłopakom młodym: „jak frasobliwego zrobisz, to jesteś gość”.

 

Czy to Pańska rodzina?

Nie, to zbieżność nazwisk. Zaprzyjaźniłem się też z Józefem Wroną – kościelnym z Tokarni, który także rzeźbił. Józef Wrona to autor sławnego Chrystusa na osiołku. Tego, który bierze udział w tym sławnym konkursie palm wielkanocnych w Tokarni, na pewno pan go zna.

Były takie pomysły, żebym do poszedł do liceum plastycznego, ale jednak rodzice mnie wysłali to technikum i tak zostałem technikiem elektromechanikiem. Przez wiele lat pracowałem w zawodzie, tworzenie było dla mnie hobby po godzinach. Dziś już nie pracuję, jestem na rencie – więc mam, o ile zdrowie pozwala, dużo czasu na twórczość.

 

W Pana doświadczeniu życiowym jest też zupełnie inny moment, bo przez lata [w latach 1991 – 2011] był Pan dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Świątnikach Górnych. Jak Pan wspomina tamten czas – czas bycia organizatorem?

To było zupełnie inne doświadczenie, ale nie przestawałem tworzyć. Organizowaliśmy tu, w Świątnikach, różne wystawy, konkursy. Były dwa plenery malarskie, przyjeżdżali profesjonalni artyści z Krakowa. Były też konkursy, na przykład na szopkę. To było ciekawe, bo właściwie tylko jedna szopka była taka poważna, jak na konkurs w Krakowie, a inne były prostsze, miały swój styl.

W czasie mojej pracy w GOK spełniałem się jako fotograf, dokumentowałem te różne sytuacje, które organizowaliśmy. Proszę zobaczyć, wydano taki album z moimi zdjęciami [„Cztery pory roku. Piękno ziemi Świątnickiej].

 

Ale malarstwo na szkle to zdaje się późniejsza pasja?

Tak, na szkle zacząłem malować kilka lat temu.

 

Skąd ten kierunek?

Wie pan, zdrowie mi po prostu coraz mniej pozwalało na rzeźbienie. Rzeźbienie wymaga dużego wysiłku. Potrzeba siły, trzeba nosić drewniane kloce. Gdy maluję, dużo mniej się meczę. Siedzę sobie przy stole.

Dostałem teraz stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego związane z malarstwem na szkle. Mam namalować w rok 40 prac. Proszę zobaczyć. To są takie scenki rodzajowe. Życie dawnej wsi. Jeśli się wszystko uda i sytuacja epidemiczna na to pozwoli, to w przyszłym roku będzie z tego wystawa. Widzi pan, tutaj kobiety żną sierpami. Pamiętam, jak mi babcia opowiadała, że dawniej mówiło się, że trzeba sierpem żąć, a kosa niegodna była. Że się nie powinno, że kosa niszczy zboże.

 

To Pana babcia była z którego rocznika? Pytam, bo temat konfliktu „sierp przeciwko kosie” znany jest w literaturze źródłowej jako obecny w głębokim XIX stuleciu.

Babcia była z 1905 roku.

 

Czyli może w Pana ojczystych stronach ta sprawa się odezwała dużo później. Czy pamięta Pan jeszcze jakieś nietypowe obrzędy, zwyczaje?

O, tak. Na przykład zwyczaj „tuki”. To było przy wykopkach. Kobiety kopały ziemniaki, a do tego przygrywała im kapela, którą się zamawiało, żeby im się milej kopało. A potem była zabawa, tańce, muzyka. Mój brat od kilku lat organizuje „tukę” na nowo, w dzisiejszych czasach. Nie wiem skąd ta nazwa, taka dziwna.

 

To są obrazy na temat dawnego życia na wsi. Ale w Pana twórczości dominuje tematyka sakralna. Czy Pan jest wierzący?

Tak. Jakoś ta tematyka sakralna najbardziej mnie zajmuje. Proszę popatrzeć na te obrazy tu, dużo tu świętych jest, z ich atrybutami. Najbardziej lubię Chrystusa Frasobliwego, lubię sceny pasyjne.

 

Ale chyba nie tylko – czy ja dobrze widzę? Czy tam stoi Marszałek?

Tak, to Marszałek [Piłsudzki]. I proszę zobaczyć, że smoka zabija, jak Święty Jerzy. A smok ma na głowie czapkę czerwonoarmijną… Tematów historycznych, aktualnych też się podejmuję.

 

Chciałem zapytać o Pana styl. Moim zdaniem, choć mieści się on w pewnym kanonie – jeśli chodzi o tematykę, kompozycję – to jest wyjątkowy, unikatowy.

Ja się, proszę pana, nad tym nie zastanawiam za bardzo. Po prostu rzeźbię i staram się to jak najładniej zrobić, jak najpiękniej. Czasem ktoś, kto się zna, jakieś analizy robi i się zastanawia – a sam artysta nigdy by na to nie wpadł. To jak z poezją. Analizują wiersze, doszukują się, a sam poeta nie pomyślał by o tym, to po prostu z niego płynie samo.

Z resztą, mój styl się też zmienia i nie powiem panu dlaczego. Proszę zobaczyć na tego Chrystusa. Jest zupełnie inny, niż rzeźby, które teraz robię takie obłe, takie „bałwanki” łagodne. Podobnie, dawniej nie malowałem rzeźb, a teraz je koloruję. To się jakoś samo dzieje i nie zastanawiam się nad tym. Może dlatego, że teraz dużo łatwiej o farby? Dawniej było dużo trudniej o porządne materiały.

 

To jest wątek, o który chciałem Pana również zapytać. Jestem ciekaw Pana opinii: co Pan sądzi o wzmożonym w ostatnich paru latach zainteresowaniem folklorem? Jak to się ma do Pana doświadczenia?

Jak dla mnie, to wcale tak nie wygląda. Poprzedni system to był zły i trudny czas. Ale twórcy, mam wrażenie, mieli lepiej. Ktoś się nimi interesował. Istniała, dajmy na to, „Cepelia”. To było przecież wsparcie dla twórców. Można było coś sprzedać, materiały pozyskać. Był Profesor Reinfuss, który był wielkim autorytetem i rozsławiał twórczość ludową. W naszym regionie się etnografowie pojawiali, wywiady prowadzili, dokumentację. Przyjeżdżali do Polski z Niemiec kolekcjonerzy, to też było wsparcie. Dziś, mam wrażenie, mało kto się interesuje takim prawdziwym rzemiosłem. Ludzie wolą z marketu taniochę kupić. A tu w regionie mało jest twórców, to też nie sprzyja zainteresowaniu.

 

Właśnie, czy zdarza się Panu wykonywać coś na zamówienie?

Zdarzało się, choć rzadko. Też po konkursach czasem ktoś moje dzieło kupił. Tu na przykład, jak pan widzi, są dwa anioły takie nad górami – to część tryptyku była, bo pomiędzy nimi pasterz był. Ale kupiec aniołami nie był zainteresowany, tylko pasterz go zainteresował.

 

Pan jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych, przez kilka lat [w latach 1992-1996] był Pan prezesem krakowskiego Oddziału. Przy tej okazji chciałem Pana zapytać o coś, co mnie szczególnie nurtuje – kim właściwie jest twórca ludowy? To znaczy: czym, Pana zdaniem, różni się od „nie-ludowego”, profesjonalnego?

Przede wszystkim twórca ludowy to twórca niewykształcony w kierunku artystycznym, nieprofesjonalny. To amator.

 

A tematyka?

To nie ma znaczenia. Podobnie jak technika. Teraz są możliwości dużo lepsze techniczne. Łatwiej o materiały lepsze, o narzędzia. I z nich twórcy ludowi powinni korzystać, bo to ułatwia pracę, skraca pracę. Chyba, że mówimy już o czymś takim, jak te komputerowe drukarki, to twórczość nie jest. Ale nowoczesne dłuta precyzyjne, obrabiarki – to jak najbardziej.

 

Na koniec wypada mi zapytać o to, co chyba najważniejsze – dlaczego Pan tworzy? Po co?

Przede wszystkim żeby coś po sobie zostawić. Żeby życie nie było tylko takie: praca, po pracy dom – coś zjeść, wyspać się i tyle, i znowu, na okrętkę. Żeby coś więcej z siebie dać. Jeśli ktoś ma jakiś talent, jakiś dar, to powinien go rozwijać. A dla mnie to też było po prostu hobby, po prostu wypełnienie tego czasu wolnego.

 

Rozmawiał: Jan Barański

Fotografie: Stan Barański

Podstrony

Powiązane aktualności

2023 © Copyright Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi
Created by Openform