Wigilia świętego Jana Chrzciciela przypada na okres letniego przesilenia, kiedy roślinność wchodzi w stan najbujniejszego rozkwitu. Noc z 23 na 24 czerwca od wieków była czczona jako święto wody i ognia, miłości i płodności, pomyślności i obfitości. Wierzono, że po tej najkrótszej w roku nocy słońce dwa razy wschodzi i w niezwykły sposób oświetla i ogrzewa ziemię. Wśród ludności panowało przekonanie, że kiedy słońce zbliża się do ziemi na jej mieszkańców oddziałują kosmiczne moce i siły.
Mimo, że związane z nocą świętojańską obrzędy nawiązują do imienia świętego Jana to mają pogański rodowód. Nic więc dziwnego, że spotykały się z krytyką władz kościelnych. Marcin z Urzędowa, kanonik sandomierski i znawca ziół polskich, pisał w swoim herbarzu wydanym około 1560 roku: „U nas w wigilią św. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowały, śpiewały, diabłu cześć i modły czyniąc; tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, ofiary z bylicy czyniąc, wieszając po domach i opasując się nią czynią sobótki, paląc ognie, krzesając je deskami, aby była świętość diabelska, śpiewając pieśni, tańcując”. Znacznie wcześniej, bo już w 1426 roku, w podobnym tonie opisywał je kaznodzieja Jan z Miechowa: „starki i dziewki nie oddają się modlitwie, by stać się godnymi przyjęcia Ducha świętego, lecz – o boleści – w owych trzech dniach przeznaczonych na rozmyślania, zbierają się starki i dziewki nie do kościoła by się modlić, lecz na tańce, nie by wspominać Boga, lecz diabła, mianowicie isaja, łado, ileli, ja-ja”.
Nie tylko Kościół przeciwstawiał się paleniu sobótek. Również władze świeckie patrzyły na ten obyczaj niezbyt przychylnie. W XIV i XV wieku wydawane były surowe zakazy palenia ogni i związanych z nimi obrzędów. Taki przykaz dostali od Kazimierza Jagiellończyka w 1478 roku benedyktyni z klasztoru na Świętym Krzyżu. Później objął on swoim zasięgiem właścicieli wielkich majątków ziemskich, z obawy przed możliwością wzniecenia pożaru. Mimo wszystko sobótka świętojańska nadal trwała i miała bardzo wielu zwolenników, nie tylko wśród ludu, ale również wśród ludzi wykształconych i światłych. Należał do nich m.in. Jan Kochanowski, który opisał ten zwyczaj w „Pieśni świętojańskiej o sobótce”.
Noc świętojańska to czas magii i cudów. Wierzono, że w lasach panują wówczas czarownice, topielice i inne złe duchy, które chcą zrobić człowiekowi krzywdę. O tym, że wiązano ją z diabelskimi praktykami świadczy znany wśród szlachty przesąd, że kto chce posiąść tajemnice natury, powinien zdobyć hostię, pójść z nią w noc św. Jana do figury stającej na rozstaju dróg, przypiąć szpilką i mierzyć do niej z broni palnej. Wtedy mieli się objawić Chrystus i Matka Boża by prosić o zaniechanie tej czynności. W razie odmowy i po wypowiedzeniu odpowiedniego zaklęcia miał się ukazać diabeł, który odkrywał wszystkie tajemnice przyrody.
Sposobem na czarcie moce był skok nad ogniskiem, a potem kąpiel w jeziorze. Kult ognia wiążący się w pewnym stopniu z kultem słońca, wyrażał się między innymi w przekonaniu o jego wielkiej sile oczyszczającej. Wierzono, że rozpalone w tę noc ogniska ochronią ziemię przed klęskami i zapewnią obfite plony. Popiół i dym miały chronić przepędzane przez nie bydło od czarów i chorób. Sama czynność przeskakiwania nad ogniem była zabiegiem oczyszczającym. Dodatkowo ogień chronił przed piorunami, gradem, pożarami, a także wpływał na zwiększenie płodności.
Ogień rozpalany w noc świętojańską był rozniecany przez pocieranie o siebie dwóch kawałków drewna. Często do tego celu wykorzystywano starą miotłę, przedmiot usuwający nieczystości. Do ognia dokładano ciernie i rośliny parzące, by w ten sposób wzmocnić siły odstraszające złe moce.
Obrzędy sobótkowe rozpoczynały się śpiewem dziewcząt i dopiero potem do zabawy włączali się kawalerzy, którzy rozpoczynali skoki przez ogień. Czasami skakały również zakochane pary. W niektórych rejonach, np. na Kurpiach ognie w wigilię św. Jana paliły zarówno dziewczęta, jak i kobiety. Sobótki miały tu jednak przede wszystkich charakter sercowy, więc panienki tańczyły wokół ogniska, a mężatki paliły różne zioła i śpiewały zaklęcia. Z kolei na Kaszubach, w przeciwieństwie do reszty Polski ogień rozpalali młodzi mężczyźni. Nie były to jednak ogniska, tylko płonące beczki po smole, umieszczone wysoko na drągu by ogień był widoczny z daleka.
Drugim elementem obrzędowości sobótkowej obok symboliki ognia była symbolika wody. Latem kończył się cykl zabiegów wokół wzrostu roślin, a równocześnie ustawał okres panowania nad wodą demonów, które strzegły jej przed ludźmi. Wierzono, że kiedy woda zostanie poświęcona przez św. Jana, staje się bezpieczna i można się w niej kąpać. W wigilię św. Jana miała się również odnawiać woda w studniach. Z przekonaniem tym wiązała się praktyka wybierania z nich wody, co zapewniało jej świeżość i uwalniało od „robaków”.
Z kultem wody wiąże się tradycja puszczania wianków. Przygotowywały je panny na wydaniu, by dowiedzieć się czy w danym roku mają szansę na zamążpójście. Dziewczęta z wielką uwagą i napięciem obserwowały losy swoich wianków rzucanych na wodę, bowiem ich zachowanie mówiło wiele o przyszłości. Jeśli wianek zatonął, zaplątał się w szuwarach lub gdy zgasła umieszczona w nim świeczka, był to znak, że zmiana stanu cywilnego nie jest danej pannie zbyt szybko pisana. Dobrym znakiem było, gdy wianek płynął spokojnie, zbliżył się do innego, a najlepiej gdy wyłowił go kawaler, który w ten sposób wyrażał swoje intencje wobec dziewczyny. Jeśli wianek utkwił w zaroślach, zwiastowało to pojawienie się nieślubnego dziecka. Zatonięcie wianka przepowiadało samotność.
Zwyczaj wrzucania wianków do wody był nie tylko domeną dziewcząt. W niektórych okolicach, na przykład w rejonie Warszawy, wianki puszczali też chłopcy, zwłaszcza młodzi rzemieślnicy. W przeciwieństwie do wianków żeńskich uplecionych z ziół i kwiatów, wianki męskie były wykonane z charakterystycznych dla danego zawodu materiałów – drewna, skóry czy sukna. One również miały znaczenie wróżebne, bowiem wierzono, że kto jaki wianek schwyci, z tej profesji będzie miał żonę. Późnym wieczorem, spisywano na karteczkach imiona znajomych dziewcząt, których rodzice wykonywali dany zawód i wkładano pod poduszkę. Ta panna która się przyśniła lub której imię widniało na kartce wylosowanej rano przez chłopaka miała zostać jego żoną.
Wianki nie były tylko ludową zabawą. Według tradycji król Stanisław August wyławiał z Wisły wianki swoich ukochanych. Zwyczaj ten był okazją do demonstrowania swoich poglądów politycznych. Oskar Kolberg pisał, że w 1862 roku „wypchano z pakuł figurę jakiegoś Niemca, włożono na nią stary frak i pludry, ubrano w wyszarzany i na bakier włożony cylinder i zapaliwszy takową, rzucano na wodę tak, by mogła płynąć w postaci stojącej, życząc szczęśliwej podróży do Gdańska, na morze Bałtyckie, Północne, a choćby aż do Antypodów. Niektórzy twierdzą, że była inna taka figura z patyków, podobnież z cudzoziemska przystrojona, z transparentem na piersiach, na którym można było wyczytać wierszyk: <By zbawić mą duszę, uciekać stąd muszę.”. Od połowy XIX wieku także w Krakowie wianki stały się okazją do publicznych manifestacji patriotycznych. W okresie międzywojennym stały się symbolem łączności polskich rzek, a zwłaszcza Wisły z morzem. Współcześnie jest to doskonała okazja do organizowania masowych imprez rozrywkowych.
Innym obyczajem było szukanie kwiatu paproci, który według wierzeń miał przynieść znalazcy szczęście, mądrość, bogactwo, zdolność dostrzegania ukrytych skarbów oraz umiejętność wpływania na uczucia innych. Kwiat ten mógł znaleźć tylko człowiek uczciwy i prawy. Nie było to łatwe, bowiem według legendy paproć zakwitała tylko w noc świętojańską i to na jedną, krótką chwilę, a dostępu do niej pilnie strzegły leśne duchy i demony. W celu zapewnienia sobie bogactwa należało spalić w ognisku pęd paproci zerwanej nocą w lesie, a dymem okadzić portfel.
Na Kaszubach praktykowany był zwyczaj ścinania kani, ptaka uznawanego dawniej przez mieszkańców tego regionu za symbol zła. Od połowy XIX wieku obrzęd ten był związany z obchodami świętojańskimi. Ceremonię rozpoczynało przybycie wszystkich mieszkańców, po czym wójt i Rada Starszych odczytywali publicznie wyrok obwiniając kanię za wszelakie zło i skazywali na śmierć przez ścięcie. Kat czynił swą powinność, a następnie odbywał się uroczysty pochówek. Prawdopodobnie ta okrutna ceremonia miała być przestrogą dla ludzi, którym za grzechy będzie grozić równie sroga kara, jak kani.
Tekst: Joanna Szymańska-Radziewicz
Oprac.graf. Paulina Szymańska
Literatura:
- Kamocki, J.: Polski rok obrzędowy. Kraków : „Universitas”, 2008.
- Żyburtowicz, Z.: Polski rok: tradycje i obyczaje. Warszawa: „Świat Książki”, 2009.
- Karczmarzewski, A.: Ludowe obrzędy doroczne w Polsce południowo-wschodniej. Rzeszów: Wydawnictwo Libra: Muzeum Okręgowe, 2011.