O ZESPOLE …
Kapela ze Wsi Warszawa to polski zespół folkowy istniejący od 1997 roku. Na repertuar grupy składają się awangardowe interpretacje muzyki tradycyjnej, szeroko pojętego terenu Mazowsza. W swojej pracy artyści wykorzystują klasyczne polskie instrumenty używane w polskiej muzyce ludowej. Mimo wierności tradycyjnym technikom gry i śpiewu, pełne inwencji wykonania dawnych utworów brzmią zaskakująco awangardowo i znajdują uznanie wśród współczesnych odbiorców.
Kapela ze Wsi Warszawa zdobyła wiele nagród na polskich i zagranicznych festiwalach folkowych, m.in. „Scena Otwarta” Mikołajki Folkowe 1997 oraz nagroda Orkiestry św. Mikołaja, Festiwal Polskiego Radia „Nowa tradycja” – 1998 r. – II nagroda i nagroda publiczności. Została pięciokrotnie wyróżniona statuetką Fryderyka (2005, 2009, 2010, 2016, 2018). W 2012 roku otrzymała Doroczną Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Grupa odniosła wiele sukcesów poza granicami naszego kraju. W 2003 roku otrzymała nagrodę Grand Prix na festiwalu International Competition of Folk Music Recordings za najlepsze nagranie muzyki folk przyznane przez Europejską Unię Radiową, rok później Radio BBC 3 wyróżniło ją nagrodą Awards for World Music w kategorii „Newcomer”, natomiast w 2012 roku ich Album „NORD” zdobył Kwartalną Nagrodę Niemieckiej Krytyki Fonograficznej w kategorii „Muzyka świata”.
Siłą Kapeli są koncerty, których zespół zagrał setki, głównie poza Polską… Muzycy gościli w ponad 30 krajach, na 4 kontynentach – od Osaki, Tokio i Tajpej poprzez Moskwę, Paryż, Lizbonę, Algier po Nowy Jork, Toronto, Chicago, Seattle, Los Angeles, Vancouver, Adelaide, Melbourne i New Plymouth. Teatry, kluby, festiwale, małe grupki słuchaczy i tysięczne rzesze. I tak bez przerwy już od ponad dwudziestu lat…
***
Jakie były początki działalności zespołu?
Od 1997 roku oficjalnie rozpoczęliśmy akcje muzyczne, które zaprowadziły nas na sceny różnych koncertów i festiwali. Natomiast praca związana z poznawaniem, odkrywaniem źródeł, spotkaniami z muzykantami, ze śpiewaczkami, nauka gry na instrumentach rozpoczęła się kilka lat wcześniej. Pierwszy skład zespołu, w latach 90-tych, to byli entuzjaści muzyki świata, muzyki źródeł, którzy tuż za rogatkami Warszawy odkryli taką muzykę i zafascynowani nią, podjęli zaproszenie od jej twórców.
Zainteresowanie folklorem, ludowością nie było wtedy zbyt popularne?
W latach 90. zainteresowanie kulturą ludową, zwłaszcza u młodych ludzi w miastach, praktycznie nie istniało. Podobnie wśród naszych rodziców, dla których muzyka ludowa kojarzyła się z odgórnie narzucaną kulturą chłopsko-robotniczą, związaną z reżimem. Na świecie eksplodowały kolejne rewolucje – jazz, rock’n’roll, punk, rap, techno. W latach 60., na Zachodzie, wraz z rewoltą hipisowską pojawiła się folkowa „zielona fala”. U nas było też kilka zespołów bigbitowych, które miały w sobie tego ducha, ale dopiero Syrbacy oraz Osjan, a następnie Kwartet Jorgi, Varsovia Manta czy Open Folk podjęli temat folku na poważnie.
W Waszym przypadku było inaczej?
Dla nas to była taka trochę rewolucja i rodzaj buntu wobec trendów jakie panowały w latach 90. A ponieważ wszyscy wywodziliśmy się z szeroko pojętych środowisk alternatywnych, – przede wszystkim punk rocka, hardcore, muzyki improwizowanej, w związku z tym nie mieliśmy kompleksów, by sięgać po te dźwięki.
A jaki był stosunek ówczesnych twórców ludowych do Was, ludzi z miasta, mieliście ich wsparcie?
Ludzie, z którymi się wówczas zetknęliśmy wiedzieli, że nasze zainteresowane muzyką ludową jest szczere, że ta muzyka naprawdę nas interesuje. Sami zachęcali do jej zgłębiania. Spotykaliśmy się zawsze z życzliwością, serdecznością i gościnnością. Tu muszę wspomnieć Kazimierza Długosza, redaktora magazynu „Nowa Wieś”, który użyczył nam nawet lokalu w redakcji, nota bene przy ul. Wiejskiej. Dochodziło również do wzruszających sytuacji. Na przykład starsi państwo, seniorzy muzyki korzennej, Janina i Kazimierz Zdrzalikowie zapraszali nas do domu, częstowali czym chata bogata, prosili żebyśmy zostali kilka dni. Wspólnie muzykowaliśmy, uczyliśmy się pieśni, śpiewu. Traktowali nas trochę jak swoje wnuki. Dostaliśmy od nich takie wręcz ojcowskie błogosławieństwo. Tym bardziej, że ich dzieci czy wnuki nie przejawiali zainteresowania praktykowaniem muzyki ludowej. To było bardzo piękne, niezwykłe przeżycie.
To musiało dodać Wam skrzydeł?
Tak. Latem 1997 roku pojechaliśmy na Orawę na zaproszenie lokalnych muzyków, w tym mistrza Ludwika Młynarczyka, ale też w poszukiwaniu instrumentów, jakiś dodatkowych umiejętności. Górale orawscy to fantastyczni śpiewacy. Dziewczyny z zespołu szkoliły tam tzw. białe głosy, poznawały różne techniki wokalne. Zaprzyjaźniliśmy się z góralami tak bardzo, że z weekendowego pobytu zrobił się miesiąc. Zostaliśmy zaproszeni na jedyne w swoim rodzaju góralskie święto pasterskie, dedykowane tylko i wyłącznie klanom i zespołom góralskim. I tylko my jako jedyni wówczas z nizin, z Mazowsza mieliśmy zaszczyt w nim uczestniczyć. Po raz pierwszy w historii. Zagraliśmy u boku górali orawskich. Dla nas to było trochę jak odkrywanie zaginionej Atlantydy.
Piękny początek kariery…
Kilka lat trwał proces odkrywania przez nas kultury etnicznej. W 1997 roku zostaliśmy zaproszeni na Dzień Ziemi, który odbywał się na Polach Mokotowskich, 21 marca, w pierwszy dzień wiosny. I ku naszemu zaskoczeniu spotkało nas tam ekstatyczne przyjęcie. Byliśmy bardzo stremowani. To pierwszy taki występ. Pierwsza konfrontacja z warszawską publicznością, która nie znała wówczas ani Kapeli, ani tej muzyki. Ludzie tańczyli, krzyczeli, doskonale się bawili. Poczuliśmy, że jest niesamowity oddźwięk, i to dało nam asumpt do tego abyśmy kontynuowali to, co już wcześniej zaczęliśmy. Potem posypały się kolejne propozycje. Zaczęliśmy bardzo intensywnie koncertować.
I tak minęło już 20 lat…
Tak. W 1999 roku wystąpiliśmy na Festiwalu w Sopocie, na specjalnym koncercie realizowanym przez Bolesława Pawlicę i Włodka Kleszcza „Muzyczne drogi Europy”. Zaproszono tam gwiazdy, ikony muzyki świata – Taraf De Haidouks, Angelite, Gorana Bregovicia. My stanowiliśmy pewnego rodzaju ciekawostkę. Po tym koncercie zainteresowali się nami wydawcy z Niemiec. Mniej więcej od 2001 roku, po wydaniu płyty „Wiosna ludu” zaczęliśmy sporo koncertować za granicą.
Wcześniejsze fascynacje muzyczne pomogły w dotarciu do miejsca, w którym obecnie się znajdujecie?
Część z nas wyrosła z punk rocka. Ja grałem w zespole „Antidotum”, który zresztą funkcjonuje do dziś. To były zupełnie inne przygody muzyczne, ale one nam pozwoliły traktować muzykę jako niczym nie skrępowaną, wolną sferę, którą można dowolnie interpretować. Tę samą przestrzeń odkryliśmy w muzyce źródłowej. To nas w niej zafascynowało. Muzykanci ludowi przejawiali dokładnie takie samo nastawienie, co muzycy punkrockowi, czy freejazzowi. Kierowali się wyobraźnią i wolnością w muzyce. Nie stawiali sobie żadnych ram, nut, zapisów. Nie byli zakładnikami żadnych form. Grali z pasją, od serca. Potrafili wydobyć z dźwięków taką energię i spowodować rodzaj zatracenia, że tancerze mogli wirować w nieskończoność. Ta muzyka miała charakter bardzo praktyczny, użytkowy, fizycznie i duchowo doświadczalny. Miał zachęcić ludzi do tańca, do szaleństw i do tego, żeby po ciężkiej pracy mogli odreagować. Mieliśmy szczęście spotkać fantastycznych muzykantów. Niestety, większość naszych pierwszych przewodników już nie żyje. To byli ludzie, którzy zaczynali tworzyć w latach 40., XX wieku. Poznaliśmy skrzypków, którzy urodzili się jeszcze w początkach XX wieku.
Czyli nimi wszystkimi się zespół inspirował?
Tak. To właściwie ten zespół ukształtowało. Ten bezpośredni kontakt. Pierwsza płyta jest efektem współpracy z państwem Zdrzalikami. Pytaliśmy ich czy możemy tę muzykę interpretować w swoim stylu, w swoim duchu. Oni mówili: „Wy musicie to robić, bo nie ma nic gorszego w muzyce niż naśladownictwo”. Prosili byśmy w ten sposób dopisali swój ciąg dalszy, żeby ta muzyka żyła, rozwijała się.
Przedostatnia płyta zespołu była dedykowana twórcom związanym z Mazowszem?
Tak, płyta „Re:akcja mazowiecka” była dedykowana żyjącym twórcom związanym z Mazowszem, m.in. Zdzisławowi Kwapińskiemu z Puszczy Kozienickiej i jego doborowej ferajnie, Carniakom z Czarni w Puszczy Zielonej na Kurpiach, Bandysionkom ze wsi Bandysie, Marii Bienias z regionu kołbielskiego, nie żyjącemu już Stefanowi Nowaczkowi – skrzypkowi z Powiśla Maciejowickiemu, i wielu innym. Trzy lata temu udało nam się zaprosić ich do studia Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej i uwiecznić ich muzykę w postaci całych sesji oraz pojedynczych utworów, które również opracowywaliśmy wspólnie. Album składa się z dwóch płyt. Jedna to są nagrania tzw. in crudo w ich wydaniu, a drugie – z towarzyszeniem Kapeli. To był proces. Pierwszy raz podjęliśmy się takiego zadania w 2004 roku podczas pracy nad albumem „Wykorzenienie”. Wyruszyliśmy wtedy do Puszczy Kozienickiej, na Suwalszczyznę czy w Dolinę Biebrzy.
Teraz ta konfrontacja przyniosła zamierzone efekty?
Po etapie wielu prób, eksperymentów, spotkań, dojrzeliśmy do konfrontacji z muzyką korzenną i mamy nadzieję, że efekt naszej pracy jest satysfakcjonujący. Zresztą od samych twórców usłyszeliśmy, że oprawa muzyczna, którą stworzyliśmy bardzo im się podoba. Mało tego ich rodziny to zaakceptowały. Ich wdzięczność, uśmiech, serdeczność – to było dla nas bezcenne. W formie symbolicznej tego typu praca dała nam naprawdę mnóstwo satysfakcji.
W nowej płycie „Uwodzenie” postanowiliście wrócić na Mazowsze, bo czuliście, że zostało coś jeszcze do opowiedzenia?
Tak. W 2020 roku wydaliśmy materiał, w którym ponownie odkrywamy Mazowsze, jest związany z Wisłą i z Urzeczem, z żywiołem wody. Tematy te od wieków były podejmowane w liryce ludowej, także mikroregionu związanego z Mazowszem, począwszy od Saskiej Kępy, poprzez Pragę Południe, Siekierki, Dolny Mokotów, Gasy, Konstancin Jeziorną, Górę Kalwarię do Czerska. To tzw. Urzecze Wiślane. Fenomenalny region. Kilka lat temu dr Łukasz Maurycy Stanaszek wydał monumentalną księgę „Nadwiślańskie Urzecze”. Niemal 1000 stron starych fotografii, podań, relacji, świadectw, ludzi pamiętających jeszcze Oryli czy Olędrów, mieszkających wzdłuż Wisły. Do wydawnictwa był dołączony film dokumentalny, a myśmy udostępnili do niego muzykę. Od tego czasu ten region przeżywa renesans. To właśnie Łukasz Maurycy Stanaszek nakłonił nas do zainteresowania się tym tematem. W tytułowym Uwodzeniu łączymy siły ze spławionym w tym celu z Krakowa, poetą i wokalistą Marcinem Świetlickim. Impulsem do powstania płyty było skomponowanie przez nas w 2019 roku muzyki do filmu dokumentalnego „Zaginione Urzecze” w reżyserii Adama Rogali i zdjęciami Wiktora Strumiłło.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiały
Aleksandra Szymańska
Joanna Szymańska-Radziewicz
Fot. Archiwum NIKIDW, „Dzień Kobiet na ludowo” 2020
Fot. Z koncertu i okładka płyty – domena publiczna